Zaznacz stronę


O smokach, starym utopcu
i o tym, jak powstały beskidzkie strumyki i rzeki

Było to dawno, dawno temu, kiedy nieliczni praojcowie obecnego plemienia ludzkiego zaczynali na Bliskim Wschodzie odbudowywać swoje domostwa po niedawnym potopie. Zapominali ludziska, że Bóg za dobre wynagradza szczodrobliwie, a za złe karze. Widać, że wtedy nie było za co ludzi nagradzać więc Jahwe sowicie wszystkich ukarał topiąc. Ostał się Noe i garstka jego rodziny, a ze zwierząt tylko po parze z każdego gatunku. Nie dziwota więc, że rozpleniły się po zakątkach opustoszałej Ziemi różne cudaczne istoty, przez Boga chyba nie stworzone, bo do niczego niepodobne. Może już wtedy były wytworem diabła, co jest wielce prawdopodobne, bo on – paskudnik zatracony tylko Ponbóczkowi przeszkadzał świat budować. Wszystko psuł i psuje nadal, Stwórcy robiąc na złość!
W owym więc czasie po Beskidach człapały ślamazarne smoki różnej maści i wielkości. Czasem unosiły swoje cielska i fruwały między szczytami gór. To znowu wygrzewały się na słońcu, a jak im skwar dopiekał, zanurzały się w bagnie, którego spore ilości po potopie zostały u podnóży gór. Jednym słowem całymi dniami za przeproszeniem bąki zbijała ta gadzina do niczego nie przydatna. Smoki wyżerały rosnące na brzegach paprotki i co delikatniejsze krzaczki, popijały to ohydną, mętną wodą, która nad bagnem odstała. Nikt by tego teraz do ust nie włożył nawet najbardziej spragniony pijak. Od czasu do czasu smoczyce składały jaja podobne do żabiego skrzeku, tylko o wiele większe. Tak się wykluwały kolejne pokolenia tych istot.
Widział to Ponbóczek, ale tyle miał roboty z reperacją ludzkiej natury, że dał smokom na razie spokój. Wysłał tam tylko jednego starego utopca. Miał pilnować, żeby się gadzina nie rozlazła i bałaganu w zwierzęcym inwentarzu świata nie narobiła. Z początku utopiec bacznie pilnował, co smoki robią, ale widząc, że właściwie nic nie robią znudzony w sen zapadł na wieki całe.
Minęło kilka tysięcy lat, a może więcej, kto to zliczy? Ciapraka wyschła, a miękka soczysta roślinność przywiędła i stwardniała. Smoki z przerażeniem odkryły, że są głodne i zaczęły się rozłazić po świecie. Lament przy tym taki podniosły! Płakały, ba – wyły i ryczały tłukąc ogonami o ziemię tak głośno, że zbudziły utopca leżącego w ostatniej, niewielkiej kałuży.
Widząc, co się święci przeląkł się ździebko.
– A to mi Ponbóczek uszu natrze i resztki kłaków wyszarpie za moje spanie – mruczał pod nosem kiedy z trudem przyganiał je do kupy. A żeby sobie humor poprawić nakrzyczał na smoki
– Bęcwały i śmierdzirobótki! Jak wam jedzenia zabrakło to właźcie na zbocza i targajcie zielsko i drzewa, albo zdychajcie z głodu!
Przypuszczał utopiec, że smoki szukając pożywienia podejdą bliżej nieba. Wtedy Stwórca dojrzy je i wymyśli co z nimi zrobić. Poszły całymi stadami pochlipując i ślimacząc się pod nosem. Wyszarpywane, łykowate rośliny przeżuwały z odrazą krztusząc się korą i grubszymi gałęziami. Czasem, kiedy jakiś smok wyszarpnął większe drzewko, spod ziemi wytryskało maleńkie źródełko. Wody strumyków mknąc zboczami w dół, łączyły się w większe rzeczki i rzeki beskidzkie. Tak właśnie powstały dwie siostry: Wisła i Brennica , które pod Skoczowem się łączą.
W tym miejscu jest cypel porośnięty gęstą olszyną i jeżynami. Tam zamieszkał stary utopiec, śpi sobie spokojnie i cicho. Zły nie jest, ale lepiej go nie drażnić, bo niepotrzebnie zbudzony wpada w szał, co kończy się śmiercią intruza, powodzią, albo innym kataklizmem w okolicy
Czy to Ponbóczek ze smokami zrobił porządek, czy się same wytraciły, nie wiadomo? Znikły prawie na amen. Podobno okrągłe kamienie, co na dnie rzeki leżą są ich porzuconą ikrą. Czasami nawiedzają ludzki padół, zjawiają się w najmniej spodziewanym okresie. Raczej przylatują pojedynczo i są całkiem zmienione, niestety na gorsze. Zioną ogniem z paszczy, jedni gadają, że to im pozostało po wielkim pragnieniu, jaki przeżyły, kiedy bagno wyschło. Inni natomiast prawią, że zapomniane przez Ponbóczka przygarnięte zostały na wychowanie przez diabły, od nich nabyły szatańskiego charakteru.
Być może prawda jest taka, że diabeł rozkazuje wiedźmie wysiadywać kamień w jednej z opuszczonych chałup w okolicy Brennej. Robi się wtedy parno, góry dymią, że oddychać nie ma czym, a ludziska słabi chodzą i robić im się nie chce. Dobrze, że takie wysiadywanie tylko raz na kilkaset lat kończy się wykluciem małego smoka.
Skąd by się te potwory nie brały, nie są już takie głupie i ślamazarne jak dawniej. Dręczą całe okolice są zachłanne, nie nażarte i rządne władzy. Widać muszą się nie tylko od diabłów i czarownic uczyć, ale od ludzi też.