Dzisiaj w Rybnej widziałem bociana, dlatego wklejam ten tekst:
Rozdział 30
Bociany
– Będziesz się śmiała, ale prześladuje mnie dzisiaj bocian – powiedział Kazik do żony podczas obiadu.
– No, nie wiem jak to mam tłumaczyć – odparła śmiejąc się pod nosem. – Czyżbyś szykował jakąś dla mnie niespodziankę po boku na starość? Przyznaj się bez bicia. Może masz coś za uszami z młodszą partnerką, wiosna idzie, to niektórym do głowy hormony uderzają.
– Wymyśliła! – Kazik stuknął się w czoło wymownie, a potem jedząc opowiedział, co się stało, kiedy jechał drogą z Laryszowa do Rybnej.
Kątem oka spostrzegł, że nad wysypiskiem śmieci krąży wielkie ptaszysko. Nie przyglądał się baczniej co to jest, bo musiał uważać, żeby nie wpaść kołem do jeden z licznych dziur. Nagle, jakieś sto metrów przed nim, na poboczu wylądował bocian i zaczął dziobem grzebać w asfalcie.
„Wyszło na jaw, kto robi szkody w szosie na wiosnę, bocian asfaltojad” – pomyślał z przekąsem.
Zanim dojechał do pałacu w Rybnej musiał przyhamować. Przy słupie, na którym umieszczone jest gniazdo bociana, ekipa monterów elektryków coś reperowała, lub instalowała.
– Wy tu grzebiecie, przy słupie, a biedny bocian nie ma się gdzie podziać – zawołał Kazik przez uchylone okno.
– Właśnie prąd podłączamy dla bocianiej rodziny – zaśmiał się jeden z nich.
– Licznik też? – zaśmiał się Kazik.
Spojrzeli na siebie nie wiedząc, co odpowiedzieć, ale zrobili pauzę tylko na chwilę.
– Jak pan myśli, dlaczego bocian ma być uprzywilejowany? Musi płacić.
– Ciekawe skąd pieniądze weźmie? Bocian to nie sroka – złodziejka. Chyba, że zapłaci po swojemu – drwił Kazik.
– Jeśli chodzi o bocianie wynagrodzenie, to ja bardzo dziękuję, mam czworo dzieci – żartował starszy. – Chyba, że młodemu coś kapnie.
– O, nie! Żenię się dopiero we wrześniu, a dzieci na razie nie planujemy- odżegnywał się młodszy z nich.
Kazik pojechał dalej i pomyślał sobie, że chyba już wiosna przyszła na dobre, skoro ptaki wracają z ciepłych krajów.
„Chociaż kto wie? Kapryśny kwiecień przed nami, a pierwszy bocian wiosny nie czyni” – sparafrazował w myślach przysłowie o jaskółce i nie przypuszczał nawet, że nie będzie to jego pierwszy bocian tego dnia.
W swoich wędrówkach dotarł w południe do muzeum w Bytomiu. Już dawno miał załatwić pewną sprawę ze znajomą kierowniczką działu etnografii. Z mrocznego korytarza wszedł do równie słabo oświetlonego pierwszego pomieszczenia działu i mało nie wpadł na pokaźnych rozmiarów… bociana.
– Po jakiego diabła trzymacie tego ptaka – z lekka wystraszony rzekł do koleżanki. – Czy to jakieś dzieło sztuki ludowej?
– To jest pomoc szkolna, młodzież szkolna przychodzi do nas na lekcje – wyjaśniła, a Kazik z całą swoją złośliwością zapytał:
– A od kiedy w muzeum robicie lekcje z przysposobienia do życia w rodzinie, czy może nawet wychowanie seksualne? W dziale etnografii robicie to z boćkiem, w wersji ludowej?
– Głupi jesteś! – zaśmiała się rozbawiona skojarzeniem. – Prowadzimy lekcje o wiośnie, a ty masz kosmate myśli.
Rozmawiali stojąc tyłem do bociana i wtedy Kazikowi zdawało się, ktoś go trącił z lekka w ramię.
– Ej, ty! Nie zaczepiaj mnie – Kazik odwrócił się i złapał ptaka za dziób.
– Dziobnął cię!? – zapytała kierowniczka.
– Tak mi się zdawało, bo przecież to niemożliwe – rzekł Kazik, ale był przekonany, że jednak to się stało.
– Każdego, kto złapie dziób bociana spotka dziwne zdarzenie, niespodzianka trochę nie z tego świata – powiedziała znajoma Kazika.
Jakby na potwierdzenie tego, dałby sobie głowę uciąć, że bociek stał odwrócony w drugą stronę, gdy Kazik wychodził. Żył sprawami niesamowitymi, ale niezbyt lubił, kiedy one dotyczyły jego osoby, wolał być obserwatorem niż uczestnikiem.
O tym wszystkim opowiadał właśnie żonie przy obiedzie, kiedy zadzwonił jego telefon komórkowy. Kazik zrobił zdziwioną minę, bo wyświetlony numer na ekranie nie był mu znany, ale okazało się, że połączył się dawny kolega ze studiów.
– Niesamowite – relacjonował potem żonie treść rozmowy. – Odezwał się Karol, nie znasz go, był w mojej grupie. Zaraz po studiach uciekł i słuch po nim zaginął. Po tylu latach pokazał się w Polsce, przyjechał na dłuższy czas, chciałby się spotkać po Wielkanocy. Wierzyć się nie chce, to jakiś obłęd.
– Mój drogi, nie przesadzaj, niczego niesamowitego nie widzę w tym, że emigranci czują sentyment do kraju ojczystego, do dawnych przyjaciół, z którymi spędzili miłe chwile w trudnych czasach – skomentowała żona popijając poobiednią herbatkę.
– Jakie trudne czasy, czy ty wiesz o czym mówisz? – Kazik był oszołomiony sytuacją.
– Wiem, wiem. Teraz czasy też są nielekkie, a wtedy… – nie dokończyła, bo on jej przerwał.
– Nie mówię o czasach dawnych, o teraźniejszych, ale konkretnie o dniu dzisiejszym. Rozumiesz, że Karol przyleciał z RPA, ale najśmieszniejsze, że miał przezwisko Bocian – Kazik czuł, że znajoma z muzeum mówiła prawdę. Rozbawiła ich fakt, że kolega Bocian przyleciał z Afryki na wiosnę.
Wydawało się, że już nic dziwniejszego się nie zdarzy, wieczór spędzili standardowo. Ona szydełkowała i jednym okiem oglądała jakieś serialowe filmidła. On trochę czytał, trochę szperał w internecie, kontaktował się ze znajomymi na portalach społecznościowych w sprawie Bociana. Było już późno, szykowali się do snu, a ktoś zadzwonił do drzwi. Oboje podeszli do przedpokoju, zdziwieni. Nikogo się nie spodziewali, nikt się nie zapowiadał, tym bardziej o tej porze. Kazik otworzył drzwi…
– Cześć tato! – pijany młodzieniec wepchnął się do mieszkania – Co nie poznajesz mnie?
– Ja ciebie poznaję, ale ty nie poznałeś drzwi. Mieszkasz piętro wyżej – był to syn sąsiadów, drobny pijaczyna. Czknął i na siłę rozwarł spuchnięte oczy.
– P…p…przepraszam, już mnie nie ma! – bąknął zaplutymi ustami.
– Czarna owca w takiej porządnej rodzinie – syknął Kazik.
– Masz szczęście, że to faktycznie porządna rodzina, bo już zaczęłam mieć pewne podejrzenia! – śmiała się żona.
– I niby co? Bocian mi przyniósł potomka z nieprawego łoża?
– Tak, w tym przypadku czarny bocian – rzekła żona i oboje parsknęli śmiechem.