Coś ze staroci, co miałem skończyć, ale nie wyszło. Trudno, już takie pozostanie.
Szalony maszynista
… wypił, pewnie, że wypił, ale nie był aż tak pijany, żeby mieć nocne zwidy. W starym parowozie ktoś siedział, a na palenisku płonął ogień. Łobuzy jakieś pewnie, jeszcze się nieszczęście zdarzy. Zamiaru nie miał tam się zbliżać. Bał się po prostu. Przyspieszył, a kiedy wszedł w mrok cienia kamienicy, zadzwonił.
Policja zjawiła się natychmiast.
– Mówi pan, że w parowozie się pali ogień?
– Tak, widziałem wyraźnie.
– No, to podejdźmy bliżej – rzekł jeden z funkcjonariuszy.
Podeszli. W parowozie nikogo nie było, panowały egipskie ciemności.
– I teraz co mamy z panem zrobić? Żarty sobie pan robi? – gliniarz nie był zadowolony, że musiał przyjechać po próżnicy.
– Wyraźnie widziałem, musiał się spłoszyć – tłumaczył się gęsto.
– I zabrał ze sobą ogień? Przecież tak szybko żaru nie wygasił i nie sprzątnął – policjant dotknął dłonią kotła i… zaklął. Sparzył się dotkliwie…