Zaznacz stronę

Skóra starego Rybki

Niedzielne popołudnie upływało staremu Janowi Rybce na wpatrywaniu się w drzwi. Przeczuwał, że ktoś wejdzie, dlatego kiedy w jasności otwartej sieni zobaczył Piotrka, swojego syna, szerokim gestem zaprosił go do środka.
– Siadaj synku i mów, co cię do starego ojca sprowadza? – kazał mu ulokować się w izbie za stołem, a sam stękając usiadł na ławie. Widać, że ciężka praca najpierw w gospodarstwie i na roli, a potem trud w kopalni, wyryły na nim swoje piętno. Wsparty na kryczce, siwiutki jak gołąbek, był jakby wyciosany z jałowej skały. Cichy, o ruchach ostrożnych, chcących przewidzieć przebieg najbliższych wydarzeń, górnik z krwi i kości, z przeznaczenia i konieczności, nie z zachłanności i żądzy majątku. Stary, wąsaty gwarek w wypłowiałym odzieniu. Tylko mu oczy świeciły reszką tego blasku, co dawniej. Ściągnięty pasem z górniczą skórą wyglądał jak istny Skarbnik z tarnogórskich kopalń. Mógłby straszyć pod ziemią młodych, którym wydaje się, że są najmądrzejsi i świat tylko do nich należy.
– Przyniosłem, ojcze, dzban piwa. Wypijemy, pogadamy – rzekł syn i widząc, że stary próbuje się podnieść, zaraz dodał:
– Nie wstawajcie, sam przyniosę kufle.
Piwo wlewane z wysoka zabulgotało w cynowych naczyniach, piana nastroszyła się na dwa palce powyżej brzegów jak chmura na czubku nieba. Zrobili po większym łyku i milcząc spoglądali sobie w oczy.
– No, gadaj – znowu Rybka zachęcił syna do wyjawienia celu wizyty.
– Dajcie mi, ojciec, trochę pomilczeć z wami. Nie wiem jak zacząć, bo tyle czasu już u was nie byłem. Więcej powinienem mieć dla was szacunku. Nawiedzić częściej, o zdrowie zapytać…
– Nie tłumacz się, pod ziemię nie chodzę, ale cały czas w Tarnowskich Górach mieszkam i wiem, co się dzieje. Kopiesz jak kret całymi dniami, szacunek masz dla tej ziemi, to i dla mnie też jego wystarczy. A zresztą, co mi po szacunku, kiedy w kościach łamie, w nocy ból poniewiera człowiekiem. Spać nie można, na piersiach zmora chyba jakaś siada. Potem za dnia złość tylko bierze, że młodość odeszła. Ech, odeszła, a może ja ją porzuciłem, zapomnianą, gdzieś na brzegu szybu. Może leży gdzieś na dole w pustej komorze przyciśnięta kamieniem? Świat wokół rośnie razem z młodymi, a ty, stary, na wieczną szychtę się szykuj!
– Jeszcze, ojciec, pożyjecie.
– Oj! Już mnie Skarbnik zaprasza na te wieczyste, płytkie szyby za kościołem. Dobrze, że przyszedłeś, niedawno rozmawiałem o tobie z matką – powiedział stary, a oczy zabłyszczały mu jak grudka srebra na płuczce.
– Ojciec! Toż matka już nie żyje tyle roków, co wy gadacie?! – wylękniony syn pomyślał, że ojcu miesza się wszystko. Przyszedł do niego w konkretnych sprawach, a ten takie bzdury opowiada.
– Umarła tylko ciałem, duchem jest zawsze ze mną. Ty jeszcze tego nie pojmujesz, ale przyjdzie taki czas, że poznasz, kto jest twoim prawdziwym przyjacielem.
Oczy starego zawilgotniały, upił trochę piwa i rzekł:
– Wyduś to w końcu synu, bo gadamy o niczym, jak na zolytach, piwo się kończy, po następne zaraz pogonisz – Rybka zmienił ton. Z sentymentalnego zrobił się taki jak zwykle – kpiarski i delikatnie złośliwy.
– Co tam będę dużo gadał! – wydusił z siebie Piotrek. – Źle się dzieje! Od czasu, jakeście kopalnię zostawili, tak urobek stale się zmniejsza. Nie wiem, co robić? Nowe szyby wykopałem, ale wszystko jałowe. Inni nieckami targają, a ja? Ledwo co na życie starczy. Już śmieją się ze mnie na wadze. Pomóżcie, ojciec, znaleźć dobre miejsce, wszyscy wiedzą, żeście są w tym mistrz.
– Jaki tam mistrz! Kilka dobrych wyrobisk znalazłem, ale sam widzisz, jak z tym jest. Bóg jedyny raczy wiedzieć, co kryją podziemia.
– Bóg wie wszystko, ale wy też podobno wiecie więcej o naszych kopalniach, niż chcecie powiedzieć! – rzekł Piotrek z wyraźną pretensją w głosie. – Gadałem z kimś niedawno, z kimś takim starym, jak wy. Zna was dobrze i kazał wam powiedzieć tak: „Szczęść Boże Rybka, nie damy diabłu ukraść srebra.”
Stary Jan Rybka aż się piwem zachłysnął, słysząc te słowa. Rzadki włos zjeżył mu się na głowie, wziął głębszy oddech, a potem opadł bezwładnie na oparcie ławy.
– Jezus Maria! Ojciec, co wam?! – Piotrek zerwał się błyskawicznie na równe nogi, bo zdawało się, że stary stracił przytomność.
– Nic mi nie jest, nie bój się – wyszeptał stary dochodząc do siebie i dodał:
– Piwo się skończyło, bierz dzban, ale nie ten twój! W sieni jest większy, taki dla prawdziwych gwarków! – stary znowu się uśmiechał. – Weź w łaźni od cyrulika, bo warzy najlepsze i powiedz, że to dla mnie, nie będziesz musiał płacić.
Piotrek poszedł, a starzec tylko odprowadził go wzrokiem, a potem, wsparłszy głowę na splecionych dłoniach, patrzył przez okno. Musiał przyjść taki czas, żeby przeprowadzić z synem tę rozmowę. Odkładał to na później, bo sam nie wiedział, mimo swej mądrości, jak przekazać mu największą tajemnicę życia. Bał się, że słowa zabrzmią nieprawdopodobnie i Piotrek go wyśmieje i zbagatelizuje. Skoro jednak spotkał tego starca, powinien wiedzieć wszystko.
Syn wrócił, rozlali piwo do kufli, Rybka wyłożył na stół kawał białego sera. Pili i zagryzali, a ojciec opowiadał. Im więcej ubywało napoju, tym język robił się bardziej giętki.
– Musisz wiedzieć, synku, jak się srebro znalazło pod Tarnowskimi Górami – powiedział ojciec. – Różnie o tym gadają i każdy swoją rację ma. Ja wiarę daję, że było to tak: Judasz dostał od żydowskich kapłanów srebrniki za wydanie Jezusa, ale, jak wiesz, zmiarkowawszy się, że paskudnie uczynił, rzucił im je pod nogi. Parzyły go okrutnie i rozdzierały jego grzeszne serce. Żydzi ich już na powrót nie chcieli, mieli zamiar kupić pole garncarza, żeby na nim grzebać zmarłych cudzoziemców.
– Matko najświętsza! Którego garncarza? Pewnikiem tego spod bramy krakowskiej, bo to szelma jakich mało! I patrzcie, pola ma kawałek… Tegom nie wiedział.
– Nie ten! To był Żyd, starozakonny garncarz!
Piotrek zmarszczył brwi i z niedowierzaniem spojrzał na ojca.
– Oj! Coś się wam pomieszało! Toć do nas Żydów nie wpuszczają za bramę do miasta!
– Ciężki coś masz dzisiaj łeb! To się przecie działo w Jeruzalem, nie u nas na Górach, wielebny o tym opowiada w kościele, tylko że ty tam coraz mniej zaglądasz, co?
– Kobieta chodzi i dzieci zabiera, to starczy. Ja nie lubię ścisku, dusi mnie – odpowiedział syn trochę zmieszany.
Ojciec ciągnął dalej.
– A garncarz, widać chłop z niego był niegłupi, pieniędzy nie chciał nieczystych, zdradzieckich. Jak to się stało, nikt nie wie, ale w końcu srebrniki dostały się w ręce tego, który na nie zasługiwał, czyli szatana. Tego, który skusił Judasza do zdrady. Długo diabli w piekle radzili, co ze srebrnikami uczynić. Bali się, że ich Ponbóg wytraci na amen za przywłaszczenie takiego skarbu, uradzili więc, że je gdzieś w ziemi zakopią. Wysłali więc judaszowego kusiciela ze srebrnikami, a ten znalazł sobie miejsce właśnie tu. Najpierw srebrniki wypłukał w którejś z naszych rzek, nie wiem, czy w Dramie, czy Rybnej, żeby hańbę z nich zmyć. Wtedy to właśnie dowiedziały się o przeklętym skarbie utopce i prosto z wody chciały je wykraść. W porę jednak diabeł srebrniki z rzeki pozbierał, wysuszył i zakopał pod dębem. Liście tego drzewa zaraz poczerwieniały od krwi pańskiej, a Skarbnik wciągnął srebro głęboko i uznał za swoje. Sobie znanymi sztuczkami rozmnożył je tak, że przerasta tarnogórskie podziemia jak korzenie grzechu.
Piotrek słuchał z rozdziawioną gębą, piwo łykając z wolna. Miał już dobrze w czubie, więc wszystko widział tak, jakby sam tam był. Coś mu jednak nie pasowało w opowieści, więc zapytał:
– Fajnie prawicie, ojciec, ale nijak tego pojąć nie mogę, że diabeł, którego piekło jest pod ziemią, pozwala sobie ukraść skarb innemu duchowi z głębin?
– Piekło, synku, jest gdzieś indziej, w innym podziemiu. Zmiarkować musisz obraz świata, jaki Bóg stworzył. Ziemia, ta na której mieszkamy, jest jak wielka bryła rudy wszelakiej, oblepiona skałami, gliną i glebą. Trzyma ją Ponbóg, a jak się czasami zmęczy, albo musi coś ludziom zrobić, każe ją trzymać aniołom. Kiedy bryłę przekładają, wszystko się trzęsie i wtedy kopaczy w chodnikach przysypuje. Pod ziemią, jak rzekłem, pod tą wielką bryłą – tam, gdzie są boskie stopy, jest piekło. Ono Boga grzeje w nogi zimą, a diabły wiją się u jego stóp i błagają o przebaczenie za bunt. A to podziemie, gdzie diabeł zakopał srebrniki, jest pod naszymi stopami w środku potężnej bryły rudy. Rozumiesz?
– Aha! – odpowiedział Piotrek. – Opowiadajcie dalej.
Za oknem pociemniało już, stary kazał zapalić kaganek. Wątłe światełko skwierczało i migotało.
– Kiedy się Lucyper dowiedział, że Skarbnik srebro ukradł, wściekł się okrutnie i kazał nieszczęsnemu kusicielowi Judasza skarb odzyskać. Próbował on różnych sztuczek, ale dopiero ze mną się udało. Wlazł diabeł do naszego wołu, którym za twojej młodości pole orałem. Bydle to, siłą diabła kierowane, pokazywało, gdzie Skarbnik najwięcej kruszcu namnożył. Pan na Tarnowicach, kiedy się dowiedział, że pod ziemią jest tyle majątku, tak mnie zbałamucił, że robotę na roli zostawiłem i tylko jedno miałem w głowie: żeby wszystko, co ma wartość, na powierzchnię wytargać. To też była szatańska pokusa, bo diabeł moimi i innych kopaczy rękami chciał Skarbnikowi srebro odebrać.
– Skąd wy to wszystko wiecie, ojciec!? – Piotrek nie mógł wyjść z podziwu słuchając ojca, ale czekał na najważniejsze. Musiał się dowiedzieć, jak dobra podziemne pozyskać.
– Słuchaj dalej – ojciec na twarzy zrobił się blady, cienie rzucane przez kaganek skakały po niej, dając złudzenie młodzieńczego ożywienia. – Wół nie wytrzymał diabelskiej obecności w sobie i zdychającego musiałem dobić. Mięso miał całe czarne, nikt tego jeść nie chciał, a psy uciekały wyjąc, kiedy im matka chciała to dać do żarcia. Wszystko trzeba było spalić. Podłożyłem pod ścierwo ogień, a tu jak nie buchnie iskrami, jakbym snop słomy zapalił. Wszystko w mig poszło z dymem, a słychać było chichot! Przez to, iż szatan poczuł się, jak na piekielnej kąpieli. Z całego wołu pozostała skóra. Z niej szewc wykroił trzy skóry górnicze pod tyłek. Kiedy pierwszy raz zszedłem z nią do kopalni, ledwo mi się wzrok wyostrzył, patrzę, a tu przede mną stoi Skarbnik i tę skórę chce wycyganić za kilka niecek kruszcu. Dogadałem się z nim tak, że ten, kto tę cudowną skórę z diabelskiego wołu mieć będzie, zawsze srebro znajdzie, z którego diabeł nie pożytku nie zazna. Za to dałem mu drugą taką samą, która też i jego od szatańskich mocy chroni. Teraz już wiesz, dlaczego zawsze srebro znajdowałem. Jedyne utrapienie w kopalni było zawsze i będzie z wodą. To utopce złośliwe leją ją strumieniami, bo chcą dla siebie srebro wypłukać, ale niczego nie wskórają, tylko szkód narobią i złości. Wszystko, co ci opowiedziałem, wiem od samego Skarbnika. To właśnie jego spotkałeś i on mnie kazał pozdrowić.
– Mówiliście, ojciec, o skórze trzeciej. Gdzie ona jest? – zapytał Piotrek.
– Trzecią skórę sprzedałem panu Wrochemowi. Przyobiecał mi, że u księcia pana Jana Dobrego wolność górniczą wyjedna dla Tarnowskich Gór i tak się też stało Roku Pańskiego 1526.
– To widać, że dla mnie cudownej skóry już nie macie – z wielkim żalem powiedział syn i głowę zwiesił zrezygnowany.
– Piotrek, dam ci moją skórę, jakim byłbym ojcem! – zawołał stary Rybka stukając kuflem w stół.
– Gdzie ją macie? – zapytał Piotrek. Myślał, że cudowna skóra wyglądać będzie inaczej niż te, które codziennie górnikom służą, a jeśli nie, to z pewnością schował ją stary w niedostępnym miejscu.
– Jak to gdzie? Na sobie! Nigdy się z nią nie rozstawałem – zaśmiał się stary, wstał, odpiął pas ze skórą i wręczył synowi. Starą, wytartą, pamiętającą lata całe ciężkiej pracy i chociażby przez to cudowną. Zatrzęsła się ziemia, ogień w kaganku buchnął czerwonym płomieniem, coś w kominie zawyło.
– O! Widzisz diabeł płacze, bo myślał, że po mojej śmierci kawałek swojej skóry odzyska i będzie mógł Skarbnikowi część skarbu odebrać. Bierz skórę, boś w potrzebie. Pamiętaj jednak, że z mocy takich korzystać rozsądnie. Daj spokojne bytowanie Skarbnikowi, diabłom i inkszym takim. Jedynie praca rąk górnika, rzetelne przetrząsanie podziemia i uczciwe się nim dzielenie, da nam wszystkim spokojny żywot i dostatek.
Od tej pory Piotrek nie miał już problemów, żył spokojnie, przyjaźniąc się ze Skarbnikiem. Diabeł natomiast czekał dalej cierpliwie, wiedział bowiem, że czas nadejdzie, że albo skórę odzyska, albo z gwarków skórę zedrze i srebro do szatańskich rąk powróci. Musiało się to stać, bo kruszec z tarnogórskich podziemi zniknął zupełnie.