Rozdział 38
Ojciec z Nakła
Któż nie zna neogotyckiego pałacu w Nakle Śląskim? Jego sylwetka na wiosnę zakryta obfitym listowiem starodrzewia majaczy szarością pośród zieleni dla obserwatora jadącego trasą Tarnowskie Góry – Świerklaniec. Jedynie strzelista wieża góruje nad wiekowymi bukami, dębami, czy lipami. Rezydencja remontowana od pewnego czau przez władze powiatu nabiera nowego blasku, ale także budzi kontrowersyjne opinie środowiska kulturalnego Tarnowskich Gór. Z tego też powodu niektórzy członkowie Społecznej Rady Kultury przy starostwie powiatowym zapragnęli zlustrować postępy w rekonstrukcji zabytku, a przede wszystkim sposób przystosowania wnętrza do przyszłego funkcjonowania obiektu. Wyjazdową sesję dla rady zorganizowali pracownicy starostwa. Tydzień przedtem Kazika powiadomił telefonicznie jeden z nich – Mirek, zresztą bliski jego znajomy.
– Informuję cię, że w środę masz o 9-tej pojawić się przed pałacem w Nakle.
– Nie rozumiem co to znaczy, mam tam pojawić się czyli straszyć?
– O 9-tej rano, to raczej nic nie straszy, a wieczorem teraz, w maju też jeszcze nie jest na tyle ciemno, żeby duchy łaziły – Mirek śmiał się do słuchawki.
– No, żebyś się nie zdziwił! Ludzie ubzdurali sobie, zjawy pokazują się tylko po zmierzchu, kiedy sporo jest doniesień o niesamowitych zdarzeniach za dnia – stwierdził Kazik.
– Może masz rację, bo niektórzy z Rady Kultury z pewnością będą chcieli straszyć inwestora – Mirek miał w dalszym ciągu dobry humor.
– Nie wiem, z czego jesteś tak zadowolony? Ktoś wymyślił zebranie w środku dnia i ja teraz będę musiał naginać cały mój harmonogram zajęć. Chętnie obejrzę remontowane wnętrza, ale nie ukrywam, że czas jest raczej niefortunny – Kazik nie krył niezadowolenia i już w głowie układał sobie plan zajęć.
Zjawił się w Nakle pierwszy, chociaż specjalnie mu nie pasowało i poprzesuwać musiał kilka punktów w codziennych obowiązkach. Było przed 9-tą kiedy zaparkował samochód w cienistym miejscu pałacowego dziedzińca. Za siatkowym ogrodzeniem krzątali się pracownicy, coś wnosili, coś wynosili z budynku, jak to bywa na budowie. Kazik z przyjemnością przespacerował się wokół pałacu, chłód w cieniu drzew działał kojąco na myśli o wszelakich problemach, których zwykle jest więcej w pracy i życiu prywatnym niż prawdziwych sukcesów. Niezbyt przyglądał się z rzadka przechodzącym ludziom po parkowej drodze.
– Przepraszam bardzo, czy nie widział pan idących tędy dzieci? – padło pytanie i Kazik przerwał swoje przemyślenia.
Pytającym był mężczyzna odziany niecodziennie w uniform wojskowy, ale jakiś staroświecki, jakby z dawnych lat. Zamyślony Kazik nie od razu zareagował, więc tamten znowu się odezwał:
– Proszę pana, szukam dwójki dzieci, może przechodziły w pana pobliżu?
– Przechodziła jakaś młodzież, bo tędy mają drogę do szkoły, ale nie rzuciły mi się w oczy mniejsze dzieci – odparł Kazik.
– Szkoda, będę musiał dalej szukać. Zapodziały się gdzieś. Jestem niefrasobliwym ojcem. Powinienem się wstydzić!
– Niech pan nie rozpacza, ale rozgląda się. Do drogi jest blisko, żeby tylko jakieś nieszczęście maluchów nie spotkało – powiedział Kazik.
– Tego się boję – rzekł mężczyzna zatroskany. – Gdyby doszło do jakiejś tragedii, nie darowałbym sobie.
Kiedy tak rozmawiali, pod pałac podjechała limuzyna starosty. Wyszli z niej powiatowi pracownicy kultury: Mirek i Arek, ten drugi znawca historii i pasjonat życia dawnej arystokracji śląskiej. Przywitali się, a Kazik zaaferowany zaginięciem dzieci zapytał, czy maluchów gdzieś nie widzieli na chodniku przy pałacowym parkanie. Nie spostrzegli nikogo, ale Mirek zapytał zaraz ironicznie:
– Dzieci tu jakieś przywiozłeś? Przecież nie masz wnuków, które by już biegały.
– Ten facet, z którym rozmawiałem gdy przyjechaliście ma problem, bo mu się smarkacze zapodziały – tłumaczył Kazik.
– Nie widziałem, żebyś z kimś rozmawiał – rzekł zdziwiony Arek.
– Bo ty niczego nie widzisz poza historią. Człowiek ma problem, a ty go ignorujesz.
– A odczep się! – obruszył się Arek – nikogo nie ignoruję. Mogłem nie widzieć człowieka. Bardziej rozglądam się za członkami Rady Kultury, bo dochodzi 9-ta, a tylko jesteś ty.
Po kilku minutach nie było tak tragicznie, przyjechało jeszcze kilkoro, pogadali na dziedzińcu chwilę, a potem poszli obejrzeć prace budowlane, a przede wszystkim renowacyjne. Uwagi mieli różne, ale Kazka specjalnie to nie obchodziło, bo stale myślał o nieszczęśliwym ojcu, któremu zgubiły się dzieci. Grupa oglądających doszła do schodów na wieżę i tam w niszy jakimś cudem jedna z członkiń Rady znalazła małego smoka, pluszową zabawkę.
– O, proszę! Kazik zobacz, w pałacu jest smok, masz powód do snucia domysłów. Powinieneś o tym napisać – śmiała się, reszta oglądała zabawkę, a niektórzy żartując na ten temat robili nawet zdjęcia.
– Pokażcie państwo zabawkę, może moje dzieci ją tutaj zostawiły? – nagle znowu pokazał się człowiek w starym mundurze. Wziął smoka do ręki, zaprzeczył kręcąc głową – nie, moje dzieci tego nie miały.
Powiedziawszy to poszedł bocznymi schodami na poddasze.
– Pokaż mi zrobione zdjęcia. Pstrykałeś, kiedy ten dziwak oglądał smoka – Kazik poprosił Mirka.
Przejrzeli zdjęcia, ale mężczyzny nie było nigdzie, tylko na jednej fotce maskotka wisiała w powietrzu. Sprawa zaciekawiła Kazik, dlatego skontaktował się z nakielskim znajomym, który wyjaśnił, co to mogło być. Pewien mieszkaniec Nakła, podobno sługa w pałacu, czy w gospodarstwie rolnym poszedł na wojnę. Jedni mówią, że kiedy wrócił, a inni twierdzą, że kiedy dostał urlop z frontu, tak się witał i ściskał z rodziną, że w radości udusił swoje dzieci, a widząc co zrobił – zastrzelił się i teraz pokutuje.
– Ładnie, coraz lepiej. Ledwo pokazałem się w Nakle, a już mam spotkania wyższego stopnia. Nie wiem, czy jest to moje szczęście, czy raczej pech – zastanawiał się Kazik głośno.
– Szczęście, bo jego tylko spotkałeś – stwierdził kolega. – W okolicach pałacu widuje się zjawę mojej starej, kulawej ciotki, która za życia kuśtykała wspierając się na rowerze. Do kompletu jest jeszcze przedwojenny stangret Donnersmarcka, który za komuny pracował dosyć długo w gospodarstwie rolnym.
– Boże, a za co oni pokutują? – pytał Kazik.
– Nie pokutują, ale śledzą, co się z pałacem dzieje. Za życia byli poniekąd szpiegami dawnych właścicieli i donosili w listach o wszystkim. Tak im to weszło w naturę, że po śmierci robią to samo.