Jeden z rozdziałów „Nie tak dawno w TG”
Rozdział 16
Świąteczne cierpienia
Odezwał się telefon, Heniek odłożył gazetę i zerknął na ekran. Dzwoniła Aśka, koleżanka z klasy, wielka miłośniczka zwierząt. Zwykle nie dawała mu spokoju konsultując różne przypadki jej czworonożnych pupilków. Tym razem zaraz po powitaniu rzuciła pytanie:
– Dlaczego na Boże Narodzenie zabija się karpie?
– A jak chcesz go zjeść? Żywego? – Heniek już czuł, że rozmowa nie będzie łatwa.
– Przestań ironizować, wiesz o czym mówię, o męczonych karpiach! – obruszyła się. – Święta powinny być czymś normalnym, żywym i wesołym, a ludzie uśmiercają karpie.
– Zgadzam się, że rybę, jak każde inne zwierze należy ubić humanitarnie, chociaż samo to słowo „ubić ” humanitarnie nie brzmi. Ale nie ma innej metody na pozyskanie pokarmu ze zwierzęcia, a jeść coś trzeba – Heniek tłumaczył cierpliwie.
– Pozostały pokarmy roślinne – padła riposta.
– Uparłaś się, żebym przyznał tobie rację. Niestety racji nie masz. Roślina jest też organizmem żywym, ją także się zabija. Nikt nie ma sentymentu do łanów pszenicznych zmłóconych przez kombajn – powiedział, ale jej to nie wystarczało.
– Fakt, lecz roślina nie cierpi.
– Jesteś tego pewna? Także, jak ryba głosu nie wydaje w czasie obróbek różnego rodzaju, które jak mielenie i pieczenie do przyjemnych nie należą. Przyjemna natomiast jest konsumpcja chleba i ciasta. Wracając do zwierząt, zapewniam cię, że fachowcy, którzy szybko, sprawnie i bez większych cierpień uśmiercają… – tu Heniek przerwał – a raczej powiedzmy dla uszanowania twoich uczuć, że uzdatniają zwierzęta do spożycia, katami i zwyrodnialcami nie są. Mamy natomiast odpowiednie służby, które czuwają nad prawidłowością procesu i należy im zaufać, a nie stale wątpić i jako dyletant upierać się przy swoim. Rozumiesz o czym mówię?
– Rozumiem, lecz nie przekonałeś mnie. Żal mi tych biednych karpi.
– Ciekawy jestem, czy także żal ci jest szprotek, sardynek i śledzi? Nigdy nie zastanawiałaś się, jak one są ubijane?
– Chcesz mi kompletnie obrzydzić jedzenie?
– A ty chcesz mi obrzydzić siebie? Czepiasz się mnie i stale kontrujesz. Jeśli ci żal zwierząt rzeźnych, to jedź przed zakłady mięsne, albo wręcz do rolnika kup świnię i wypuść ją do lasu. Masz do mnie pretensje, że ewolucja tak nas ukształtowała, że jemy i rośliny, i mięso? – jego cierpliwość się wyczerpywała.
– Życzę ci wesołych Świąt, przynajmniej tobie, bo twoi pacjenci nie wiedzą co to święta, a co najgorsze nie mają powodu do wesołości – rzekła i rozłączyła się.
Zwierzęta faktycznie świąt nie obchodzą i właśnie Heniek mógł więcej na ten temat powiedzieć, a nie histeryczna Aśka. Pamiętał zwłaszcza jedną, szczególną wigilię z początku lat 90-tych. Dzień był bardzo pracowity, co z pewnością odbiło się dobrze na Heńka portfelu, ale wtedy jakoś nie tęsknił za robotą. Nawet na wieczerzę się spóźnił, bo rolnikowi krowa się cieliła. Chłop ściemniał, że coś jest nie w porządku, a na miejscu okazało się, że paprać mu się nie chciało w wigilię, więc wolał zapłacić i mieć święty spokój. Heniek ledwie wytrzymał przy rodzinnym stole, żeby nie zasnąć. Padł do łóżka i wiedział, że zbożne deklaracje pójścia na pasterkę spełzły na niczym. W środku nocy zbudził go dzwonek telefonu.
– Panie doktorze, niech pan przyjedzie do owcy – usłyszałem głos w słuchawce.
Jak na złość rozpadało się, niby aura przepiękna na noc Bożego Narodzenia. Gdy ktoś udaje się na pasterkę wszystko wydaje się romantyczne i tajemnicze. Zupełnie przeciwnie odbiera się rzeczywistość, kiedy z konieczności musi człowiek opuszczać śpiącą w ciepłym domu rodzinę.
Wielkie płaty śniegu zaklejały szyby, jechało się trudno, prawie na oślep. Nagle poczuł, że wpada w poślizg, z trudem opanował koła. Były to czasy, kiedy jeździł do zgłoszeń maluchem, a wiadomo, jak ten pojazd jest dostosowany do jazdy w trudnych warunkach. Wydawało mu się, że w coś uderzył, więc stanął na poboczu i wyszedł z auta. O dziwo, pogoda nagle się zmieniła, jakby przekroczył strefę klimatyczną. Świat był biały, zimowy, noc cudowna z gwiazdami pulsującymi na mroźnym niebie. Gdy stwierdził, że nic się nie stało, ruszył w dalszą drogę. Po kilkuset metrach zjechał z głównej drogi, bo rolnik, u którego chorowała owca mieszkał z dala od reszty zabudowań wioski. Drewniana brama gospodarstwa otwarła był na oścież i sporo ludzi wokół zabudowań.
„Trzeba mieć zdrowie, żeby sobie tyle gości zaprosić na święta” – tyle tylko pomyślał, bo zatroskany gospodarz idący w jego kierunku rozwiał dalsze refleksje.
– Dobrze, że pan przyjechał, wielkie mamy zamieszanie, a jedna owca leży, ciężko dyszy jeść nie chce i pić też nie. Szkoda by jej było, bo jest kotna.
Zabrał się Heniek rutynowo do pracy, owca dostała zastrzyki, potem leki doustnie. Już się pakował, żeby wracać, a wtedy jeden z gości podszedł i rzekł:
– Panie doktorze, jak już tu pan jest, to mógłby pan zerknąć na jednego z naszych zwierzaków? Bardzo proszę, dobrze zapłacimy.
Zgodził się, gospodarz zabrał lampę i wprowadzili Heńka do stodoły. Najpierw niczego nie zauważył w ciemnościach, ale potem zdębiał.
– Boże, to są przecież wielbłądy! – prawie krzyknął.
– Tak, a czego się pan spodziewał? – zapytał zdumiony mężczyzna i wtedy Heniek dokładniej mu się przyjrzał. Był dziwnie ubrany, ale co to lekarza obchodziło, chciał wizytę zakończyć szybko i wrócić do domu, więc zapytał co zwierzakowi dolega.
– Przybyliśmy tu z daleka i jeden coś sobie zrobił w nogę po drodze, kuleje – tłumaczył tamten i podniósł przednią nogę dromadera.
– Panie, co wy tu dzisiaj wyprawiacie? – oglądając racicę dromadera, Heniek zwrócił się do właściciela gospodarstwa. – Jakąś inscenizację tu macie?
– A to pan nie wie? Chrystus się naradził u nas, wszyscy pasterze zbiegli się z okolicy.
– Wiem, że jest Boże Narodzenie, tego mi tłumaczyć nie trzeba. – obruszył się. – A co tu robią wielbłądy?
– Trzej Mędrcy ze wschodu przybyli, żeby dziecię obejrzeć. To są ich te wielbłądy.
– Panie, nie rób pan ze mnie wariata. Trzech Króli jest 6-tego stycznia – powiedział i wtedy poczuł uderzenie w plecy, widocznie kopnął go inny wielbłąd. Padł na wznak na klepisko, co trochę Heńka zamroczyło, ale po chwili zobaczył nad sobą trzy postacie.
– Wy jesteście Trzej Królowie? – zapytał.
– Nie, ja jestem lekarzem, a to są dwie pielęgniarki, leży pan w szpitalu. Ma pan rację, Trzech Króli jest 6-tego stycznia – powiedziała jedna postać. – Mówi pan z sensem, wiec nie jest tak źle. Miał pan wypadek.
– Wiem, wielbłąd mnie kopnął – rzekł, a pielęgniarki parsknęły śmiechem.
– Nie, wpadł pan nocą na zepsutego garbusa stojącego na poboczu.
Heniek po tej przygodzie szybko się pozbierał, obrażenia nie były zbyt wielkie. Trudno jednak było o tym zapomnieć, zwłaszcza kiedy tacy ludzie, jak Anka twierdzą, że karpie cierpią z powodu Świąt.