Inny Święty Mikołaj
Jeśli ktoś jest młody, pełen sił witalnych, doskonale wiadomo, kiedy jest zdrowy, a kiedy trawiony chorobą. Widać to najczęściej gołym okiem, chociaż nie zawsze jesteśmy w stanie określić, co do człowieka się przypałętało. Podobne stwierdzenie dotyczy osoby w wieku dojrzałym, kiedy stany chorobowe często przeważają nad dobrym samopoczuciem. Będąc po niejednym życiowym przejściu, człowiek dojrzały ma co chwila problemy ze zdrowiem. A to go przewieje, potem chodzi skrzywiony i markotny, bo czuje strzykanie w krzyżu, a to wątroba zaboli, gdyż zjadło się z byt wiele dobroci niezmiernie przyjemnych dla kubków smakowych, a szkodliwych dla reszty organizmu. Granica miedzy chorobą, a zdrowiem nie jest zbyt wyraźna u dorosłych.
W wieku starczym natomiast bywa, że owa granica zupełnie się rozmywa i nie wiadomo, kiedy człowiek jest zdrowy, kiedy chory. Niektórzy kwękają cały czas, inni cierpliwie znoszą dolegliwości, trudno jest na pierwszy rzut oka określić faktyczne samopoczucie delikwenta. Sytuacja bardzo się komplikuje, kiedy ktoś w bardzo podeszłym wieku traci pamięć, jest fizycznie zdrowy, ale mózg niedomaga, co powoduje wiele niecodziennych zdarzeń.
Dziadek był stary, a wnukom, które chodziły do przedszkola wydawał się zapewne bardzo stary. Zdrowy był jak ryba, przez całe życie na nic specjalnie nie narzekał. Ot, czasem przypałętała się dolegliwość, ale w szpitalu nigdy nie leżał, tabletek garściami nie łykał, jak większość jego rówieśników. Niestety tracił pamięć, a z roku na rok było gorzej i chociaż sam fizycznie nie cierpiał, dla innych był sporym utrapieniem. Dorośli doskonale to rozumieli, gorzej było z dziećmi, kiedy trzeba było im wytłumaczyć przeróżne pomyłki dziadka.
– Dlaczego dziadek włożył płaszcz zimowy? Przecież jest lato – zapytała wnuczka,
– Bo dziadek jest chory.
– Aha, jest mu zimno. Przeziębił się?
– Nie, dziadkowi pomyliło się – wyjaśniała mama
– Kiedy ja się w przedszkolu pomyliłam i zabrałam kredki koleżance też byłam chora?
– Nie, bo jesteś jeszcze malutka.
– Bo jesteś złodziejka i zabierasz wszystko, co ci się spodoba – stwierdził starszy o rok braciszek.
– Nie jestem złodziejką! Mamo, on się przezywa! – dziewczynka protestowała ze łzami w oczach.
– Dzieci, proszę się uspokoić!
Wychodząc na spacer mama tłumaczyła potomstwu dziwne zachowanie staruszka. Potem równie cierpliwie nakłaniała swojego ojca do zdjęcia zbędnej odzieży.
Wszelkiego rodzaju pomyłki wyglądały zazwyczaj zabawnie, ale tylko dla obserwatora z zewnątrz. Życie z taką osobą pod jednym dachem było sporym ciężarem, dziadek stał się kolejnym, trzecim dzieckiem w rodzinie. Może mniej ruchliwym, ale z całą pewnością nieraz bardziej na niego trzeba było uważać niż na maluchów. Kiedy przyszedł czas adwentu, zażyczył sobie chodzić razem z dziećmi na roraty, co można uznać za chwalebne, ale…
– Tato, oddaj proszę lampion – rzekła córka.
– Dlaczego, przecież idziemy na roraty.
– Faktycznie, ale z lampionami chodzą dzieci.
– Uważasz, że mnie staremu nic się już nie należy? – obruszył się dziadek. – Mam tylko czekać na śmierć?
– Masz robić to, co przystoi starszemu, rozsądnemu panu.
– Już nic z tego życia nie mam, niczego mi nie wolno.
Dziadek za młodu pracował w górnictwie, był z tego dumny i zawsze w Barbórkę maszerował w mundurze na biesiady w gronie kolegów z zawodu. Kiedyś, przed laty brał udział w karczmach piwnych, ale w obecnym stanie nie pozwalano mu przesadzać z alkoholem, ba! Nawet jedno małe piwko stanowiło spore zagrożenie dla jego świadomości.
Tego roku, jak zwykle zawiózł go zięć na spotkanie emerytów. Cały wieczór mógł sobie powspominać z kolegami stare dzieje, zrobić remanent w stanie obecności, wykreślić tych kompletnie zniedołężniałych, którzy przybyć nie potrafili i tych, których śmierć skreśliła na zawsze. Odeszli na wieczną szychtę, z całą pewnością jest im dobrze, bo górnik pod ziemią czuje się nieźle. Dziadek po powrocie bardzo był zadowolony. Rozgorączkowany opowiadał córce historie, które znała od dawna. Ona była zadowolona nieco mniej, bo podczas poczęstunku staruszek ufajdał się kremem z ciastka i oblał sokiem pomarańczowym. Wyczyściła mundur i żeby wysechł powiesiła w pokoju dziadka na drzwiach szafy.
Za dwa dni był Mikołaj. Do tej pory dziadek wcielał się w rolę dobrotliwego świętego. Pierwotnie wnuki bały się bardzo tej maskarady, ale gdy podrosły, doskonale zdawały sobie sprawę, kto to faktycznie jest. Między nimi, a dorosłymi była cicha umowa. Rodzice wpierali im prawdziwość przedstawienia, a one miały udawać emocję. Głównie chodziło o to, żeby ceremoniał zakończyć szczęśliwie dla przebranego dziadka.
Tego roku wszystko miało przebiegać zgodnie z tradycją. Córka wprawdzie w przeddzień zasugerowała, żeby poprosić sąsiada.
– Tato, jeśli źle się czujesz, powiedz, a znajdziemy innego św. Mikołaja.
– Całe życie dobrze się czułem i nie rozumiem, dlaczego jutro ma być inaczej.
– Przestań, wiesz o co mi chodzi.
– Wiem, znowu zaczynasz z tą moją niby sklerozą. Czy ja cię kiedyś zawiodłem? – zapytał i zaraz sam sobie odpowiedział. – Nie! Jutro jest 06 grudnia, dzień św. Mikołaja. Pamiętam dokładnie i nie zapomnę się przebrać dla moich ukochanych wnuków.
Następnego dnia dziadek szykował się w swoim pokoju, a zięć zerknął przez uchylone drzwi. Teść stał w bieliźnie i mocował sobie potężną brodę z waty.
– Tato, pomogę ci – powiedział myśląc, że staruszek nie daje sobie rady.
Tamten spojrzał na niego z ukosa.
– Przynajmniej ty nie rób ze mnie niedołęgi!
– Nikt cię za takiego nie uważa – tłumaczył się zmieszany. – Chcę pomóc, żeby było sprawniej.
– Jestem sprawny, nie przejmuj się, jeszcze się ubrać potrafię. Zaraz przychodzę, lepiej nie przeszkadzaj – to były ostateczne słowa dziadka.
Po jakimś czasie zgromadzona w jadalni rodzinka usłyszała głośne stukanie do drzwi.
– Prosimy dalej! – rzekła mama z wielką, uroczystą uprzejmością.
Drzwi uchylały się z wolna, emocje rosły, jakaś tajemnicza siła wcisnęła dzieci w krzesła. Jeszcze moment i z ciemności wyłoniła się pochylona postać. Wszyscy aż wstrzymali dech w piersiach, bo zamiast świętego Mikołaja w holu pojawił się dziadek… ubrany w galowy mundur górniczy. Na twarzy przyklejoną miał potężną siwą brodę z waty.
– O Boże – jęknęli dorośli.
– A co to za Mikołaj? Jakiś inny! – zawołały dzieci.
Mama zachowała zimną krew i zaczęła ratować sytuację.
– W tym roku nie przyszedł do was święty Mikołaj, ale skarbnik, duch kopalni.
– Mamusiu, jeśli ma prezenty i jakąś czekoladę, to może być skarbnik – stwierdziła wnuczka.
– Też jest ładnie – dodał wnuczek. – na przyszły rok niech jest tak samo.
Mama spojrzała na synka przez łzy i pomyślała, że dużo by dała, żeby było tak samo. Niestety tylko ludzie tracą pamięć, śmierć nigdy.