Nie wiem czego to będzie rozdział VIII, ale już jest i potem się będę zastanawiał:
Utopiec i żaba
Nie trudno się domyśleć kim byli dwaj tajemniczy kolejarze, którzy tak ochoczo podjęli pracę na parowozie. Diabłami wcielonymi! Za szybkie rozpoznanie i znalezienie duszyczek należy im się pochwała, ale to był dopiero wstęp do sukcesu, który jednak rysował się mgliści, chociaż oni nie byli tego specjalnie świadomi. Zadowoleni z siebie wyruszyli w drogę, żeby pozbierać resztę czarciej ferajny, a potem zastanowić się jak dusze przetransportować do piekła, co nie było wcale takie proste.
Działo się to mniej więcej w tym samym czasie, kiedy utopiec z towarzystwem spali smacznie, acz z zachowaniem należytej ostrożności oczekując na zmierzch. Ledwo trochę pociemniało, woda w rzece zrobiła się zimniejsza i utopiec pierwszy otworzył oczy. Strzepnął z powiek nagromadzone glony i muł, wynurzył głowę na moment, żeby przewietrzyć usta i wygrzebać z zębów resztki snów, które przecedzał w czasie spania. Tak bowiem była skonstruowana jego fizjologia wypoczynku, że wciągając ustami wodę do swojego wnętrza zasysał wszelkie kolorowe wizje, które osadzały się na klawiaturze zębów. Następnie językiem wciśniętym między zębodół, a policzki i wargi rozkoszował się smakiem i innymi walorami, które poprzez skomplikowany system przewodnictwa dochodził do pustej głowy dając obraz na sklepieniu jego czaszki. Podobno nigdzie się takich snów nie ma jak pod wodą. Uwielbiając przeróżne wizje senne, utopiec w fazie czuwania był realistą, więc dbał o higienę jamy ustnej wietrząc ją na „dzień dobry”, a raczej powiedzieć trzeba na „dobry wieczór”.
Jeśli to nie wystarczało musiał sporządzoną naprędce wykałaczką pozbyć się wszystkiego, co mogło go zwieść w trakcie pracy.
Rozprostował kości wyciągając swe ramiona, a z obszernego surduta wylewały mu się całe kaskady, potem opróżnił z wody także kieszenie i mógł spokojnie funkcjonować. Spojrzał przed siebie na zapyziały zagajnik i zaczął dumać przeczesując włosy rozczapierzonymi palcami. Sprawiała mu ta czynność dwojaką przyjemność – raz grzebiąc we włosach, a po drugie łaskotał sobie rozkosznie szpary między pacami zarośnięte mniej więcej do połowy błoną pławną.
– Jak złapać kontakt z wiedźmą? – szeptał do siebie brnąc po kolana.
Nie widzieli się już dawno, ale przypuszczał, że tam jeszcze mieszka. Przecież świat demonów jest tak plotkarski, że często coś się jeszcze nie wydarzy, a wszyscy już o tym wiedzą. Brzmi to absurdalnie, ale tak się mają fakty w świecie, który często jest trudno zrozumiały dla człowieka. Tak bardzo mocno zastanawiał się nad sposobem nawiązania kontaktu z tą, która miała dać szczęście jego córce, że nie zauważył żaby siedzącej na brzegu. Mało jej nie rozdeptał!
– Uważaj jak łazisz! – zarechotała wylękniona.
– O przepraszam, nie zauważyłem cię – utopiec mówił tonem, w którym wyczuć można było nutę fałszu i aktorskiego zaskoczenia, a potem zapytał:
– Co ty tutaj robisz?
Żaba mało się nie wściekła! Skakała w miejscu tupiąc ze złości.
– Nie udawaj głupiego! – krzyknęła, potem dodała zgryźliwie – głupszego niż jesteś!
Utopiec wcale się nie zmieszał po tych słowach. Żaba miała rację, to co zrobił było mistyfikacją, aby nie domyśliła się czegoś za wiele. Tylko ona mogła bez szwanku doprowadzić go do wiedźmy. On natomiast przypuszczał, że wyjawiając prawdziwy cel swej w tym miejscu obecności może słono przepłacić za przysługę doprowadzenia do kryjówki wiedźmy. Utopiec był tak obłędnie skąpy, że cecha ta pozbawiała go umiejętności logicznego myślenia. Cóż może żądać żaba, żeby uczynić drobną przysługę? Przecież, że nie skarbów nieprzebranych! Zmierzyła go rażącym spojrzeniem i rzekła:
– Powiedz, czego tutaj szukasz?
– Tak tylko sobie przyszedłem, a… przy okazji chciałbym spotkać wiedźmę i spytać o zdrowie – takie znalazł sobie wytłumaczenie.
– Nie wierzę, znam cię zbyt dobrze!
Faktycznie znali się dobrze od dawna, zawsze była blisko związana z wiedźmą. Towarzyszyła jej w momentach, które można było nazwać szczęśliwymi, a także podczas kompletnego upadku, ale to było przed wiekami. Do tych chwil nikt nie chciał wracać myślami, bo wspomnienia paliły jak ogień do żywego mięsa, właśnie! Jak ogień! Wiedźma i żaba wiele o ogniu mogły powiedzieć, znały jego smak, widok, a przede wszystkim dotyk. W tym wcieleniu nic sobie z niego nie robiły, ale kiedyś…
– Długo tu będziemy na ciebie czekać? – głos żony utopca rozprzestrzeniał się niczym klangor żurawia niesiony na grzbiecie mgły. Ptaki szykujące się do snu na gałęziach drzew poczuły niepokój i poruszyły całym zapyziałym zagajnikiem. Żona i córka wstały już i zniecierpliwione obserwowały utopca.
– O! Jesteś tutaj z towarzystwem! One pewnie też tylko przechodziły? – kpiła sobie żaba, już była pewna teraz, że coś chcą od wiedźmy.
– Wyjawię ci wszystko, nie będę kręcił. Mam do wiedźmy prośbę, a wiesz, że jestem biedny – mówił utopiec płaczliwie płaszcząc się wyglądało to tak, jakby żaba była większa od niego. Chcę córkę wydać za mąż, wydarzył się nam taki kandydat, ale trzeba go zrobić na cacy! Pierwsza córka się żeni, sam coś próbowałem robić, ale jej się nie podoba. Chciałbym jak najlepiej, ale nie mam takiego doświadczenia jak wiedźma. Ona zawsze ożywiać potrafiła z klasą, jak myślisz, pomoże mi teraz?
Te wszystkie przegadywania między żabą a utopcem nie wypływały z niechęci. Oni nawet bardzo się lubili, ale taki mieli sposób rozmawiania ze sobą. Żaba nigdy w życiu nie wzięłaby zapłaty, ale gdyby czegoś nie wymyśliła utopiec z pewnością czułby się urażony.
– Musisz mi zdradzić tajemnicę, jak robi się z niczego coś – powiedziała po krótkim namyśle.
– To proste, ale chodźmy już i po drodze ci opowiem, bo przecież krzyki mojej żony są nie do zniesienia – miał rację, bo siedząc w wodzie co jakiś czas wykrzykiwała pytania strasząc całą okolicę.
Wiedźma od wieków mieszkała w zapyziałym zagajniku. Zagnieździła się w dziupli jednego z większych drzew, dla bezpieczeństwa w sąsiedztwie pszczelej rodziny. Rzadko pokazywała się na zewnątrz swego niecodziennego domu. Nie miała takiej potrzeby. Nikomu nie chciała czynić dobrze, a mścić się nie chciała za doznane krzywdy. Pierwotnie nawet miała takie zamiary, żeby wszystkich winnych jej upadku i cierpień przede wszystkim upokorzyć i zrównać z ziemią. Nie była jednak w stanie odwzajemnić się adekwatnie, dlatego dała spokój i rezygnując z zemsty rozkoszowała się swoją wielkodusznością.
Utopiec prowadzony przez żabę przedzierał się przez zarośnięty mroczny zagajnik. Szli długo, bo prowadziła go drogą spiralną, on w mig się zorientował i próbował protestować.
– Chcesz, żebym dostał zawrotu głowy? Dlaczego nie pójdziemy prosto? – pytał zaniepokojony.
– No to spróbuj! – warknęła w odpowiedzi. Miałeś mi coś powiedzieć, ale chyba się nie doczekam.
– Idź dalej, wszystko ci powiem. Trochę się niecierpliwię. Czasu jest mało, a powiem później, bo muszę uważać, żeby się nie potknąć.
Stanęli pod drzewem rosnącym w samym środku zapyziałego zagajnika.
– To tu – rzekła. Teraz słucham?
– Noooo, tak! – utopiec nie wiedział co powiedzieć, cały czas wędrówki liczył, że żaba zapomni o obietnicy, ale się pomylił.
Popatrzył w niebo, jakby myślał, że nikłe światło księżyca olśni jego demoniczny umysł. Księżyc widocznie nie miał zielonego pojęcia, jak brzmi odpowiedź, bo przysłonił twarz do połowy chmurką i kiwał się przecząco. Utopiec chrząkał i krztusił się przewracając oczy.
– Noooo, tak, bierze się nic i coś się z tego robi – wydusił z siebie.
– Niemożliwe! Takie to proste! – żaba nie mogła zrozumieć, że sama na to nie wpadła.
– Wołaj wiedźmę, wołaj, bo czasu jest mało – utopiec już się bardzo niecierpliwił.
Żaba zarechotała, potem ucałowała trzy razy wystający korzeń drzewa i stało się. Wiedźma wyszła z dziupli, jej wygląd nie był zbyt piękny, ale zachowała w sobie resztki dawnej świetności. Kiedyś dawno była… No właśnie była!