Zaznacz stronę

Może ktoś ma problemy ze zrobieniem wpisu do bloga. Ja nie mam, bo kiedy nie chce mi się pisać wklejam stary tekst, a mam ich całą masę.

Rozdział 38
Problemy z motoryzacją

– Pan chyba pomylił garaż z warsztatem samochodowym! – Poeta mało nie usiadł z wrażenia, kiedy wszedł do bramy przejazdowej, zwanej potocznie ańfartem. – Połowę auta pan rozebrał, a jak ja teraz wyjadę?
W kamienicy tylko on i Karlus mieli samochody. Za zgodą innych lokatorów ańfart służył im za garaż, oni między sobą ustalali, kto zajmuje miejsce bliżej ulicy. Tym razem auto Karlusa stało pierwsze i uniemożliwiało wyjazd Poecie.
– Mam mały problem, chciałem trochę zaoszczędzić i sam wymieniam olej i filtry. Poczeka pan godzinkę.
– W porządku, poczekam – poeta powiedział z wielką łaską, ale w głębi duszy był zadowolony, bo nie musiał jechać z żoną na zakupy. Wrócił do mieszkania i usiadł do komputera, żeby na blogu trochę powspominać dawne lata:
„Do zdarzenia doszło w minionej epoce, czyli za nieboszczki komuny. Pamiętający tamte czasy wiedzą dokładnie jakie problemy mieliśmy z motoryzacją. Samochód pod każdą postacią był luksusem i jeśli ktoś już go posiadał, musiał cenić ponad wszystko i naprawiać w nieskończoność, bo kupno nowego graniczyło z cudem. Inne z drugiej ręki stanowiło jedną wielką niewiadomą zawartość wad i usterek, co najczęściej także kończyło się stałymi reperacjami.
Mój kolega sprowadził z zachodu starego volkswagena i prawdę mówiąc bardzo był zadowolony. Zresztą nie on jedynie, bo cała rodzina, a także mechanik, który robił grubsze naprawy. Warsztat mieścił się nieopodal kopalni, co miało bliski związek opisywanym zajściem. Podczas jednej z napraw kolega wraz z mechanikiem doszli do wniosku, że zrobią krótką jadę próbną. Mechanik przykrył siedzenie, żeby auta w środku nie wybrudzić i pojechali. Kiedy byli tuż przed przejściem dla pieszych przy kopalni, auto podskoczyło gwałtownie na dziurze i urwała się rura wydechowa. Fachowiec wszedł pod auto, a wtedy właśnie wychodzili górnicy ze zmiany. Zobaczyli człowieka wijącego się pod samochodem, a do tego odzianego w ubiór roboczy z kopalni, więc skojarzyli sobie, że został przejechany ich człowiek. Na domiar złego mechanik właśnie sparzył się rurą wydechową, ryczał i przeklinał okrutnie. Kierowcę chcieli zlinczować, ale leżący wygramolił się i wytłumaczył wzburzonym robotnikom, co się stało. Na tym jednak nie koniec, bo jeden z górników też był klientem mechanika. Wiadomo, że w życiu nie wszystko wychodzi tak, jak by się chciało, a w tym przypadku mechanikowi nie chciało się wcale, dlatego naprawa skończyła się kompletnym fiaskiem. Górnikowi na widok człowieka, który zniszczył mu auto, powróciła fala goryczy i nawymyślał partaczowi publicznie od najgorszych, tamten broniąc dobrego imienia nie był dłużny. Od słów przeszli do rękoczynów, awantura nie uszła uwadze pracownikom z biurowca kopalni i któryś wezwał milicję. Górnicy oczywiście rozpierzchli się natychmiast, zostali jedynie na drodze mój kolega i mechanik z rozbitym nosem. Jacyś świadkowie naopowiadali, że to ci dwaj się bili, nie pomagały tłumaczenia, sprawa trafiła do sądu…”
– Idź mój drogi sprawdzić, czy Karlus skończył, my naprawdę musimy jechać, nie ma w naszym sklepie tego, co potrzebuję – rzekła poirytowana żona, więc zostawił całe pisanie i zszedł na dół.
Sąsiad jeszcze się guzdrał, może dlatego, że towarzyszył mu Policmajster z psem.
– Pan ma problem z autem, ale ja jeszcze większy będę miał problem z żoną. Niechże się pan pośpieszy, bo się upiję z rozpaczy – Poeta zaczął już mieć pretensje.
– Nieprzemyślane zachowanie i pośpiech są niewskazane w motoryzacji, a w połączeniu z alkoholem stają się większym problemem niż zmierzła żona – rzekł Policmajster, a potem opowiedział jak jeden z jego znajomych kupił sobie motor, o którym całe życie marzył.
Zawsze miał inne wydatki, a obecnie prowadzi jakieś interesy,więc stać go nie tylko na auta dla siebie i żony, ale także na spełnianie zachcianek. Za pieniądze podobno można mieć wiele. Podobno, bo udowodniono niejednokrotnie, że rozumu niespecjalnie. Dlatego jechał sobie ów człowiek późnym wieczorem i wpadł w oko patrolowi policji także na takich pojazdach. Został zatrzymany, a zanim jeszcze wydobył dokumenty ze szczelnie zamkniętej kieszeni kurtki, funkcjonariusze zatrzymać musieli następnego wariata jadącego autem. Korzystając z zamieszania delikwent wskoczył na motocykl i zwiał, licząc, że wszystko ujdzie mu płazem. Policjanci nie gonili go, on zresztą mieszkał nieopodal, dlatego szybko po ciemku schował motocykl w garażu i pewny bezkarności położył się spać. Jakież było jego zdziwienie, kiedy po półgodzinie ktoś zadzwonił do drzwi.
– Kto tam budzi spokojnych mieszkańców? – krzyknął w przedpokoju.
– Policja, proszę otwierać! – nogi poczuł miękkie, ale nie tracił zimnej krwi.
– Pan nam uciekł podczas kontroli drogowej – stwierdzili stanowczo.
– Skądże znowu, z domu się nie ruszałem – zaprzeczył.
– Tak? To proszę pokazać pański motor.
Idąc do garażu zastanawiał się jak wytłumaczyć ciepły silnik, ale kiedy oświetlił pomieszczenie zrozumiał, że niczego wymyślić się nie da. W garażu stał policyjny motocykl.
– Panowie, przepraszam! Byłem w szoku – człowiek mało nie płakał.
– W szoku pan będzie dopiero po usłyszeniu wyroku.
Pośpiech jest faktycznie niewskazany, czego doświadczyli rozmawiający w bramie. Wymiana oleje była zakończona, a wystarczył jeden nieostrożny ruch i rozlał się zużyty olej. Nie zrobił tego duch opy Francka, ale sam Poeta, któremu pies Policmajstra zaplątał się między nogami. Z grubsza uprzątnęli zanieczyszczenie, bo żona Poety wysyłała już poganiające esemesy.
Problemy z motoryzacją Pani Zgubeck polegały na tym, że nie potrafiła się już bez przeszkód zmieścić do każdego auta. Najgorsze mogło się jednak wydarzyć, kiedy Poeta z żoną wyjeżdżał z bramy. Mało sąsiadki nie rozjechał, bo szła albo lepiej mówiąc, toczyła się chodnikiem, a on śpiesząc się zobaczył ją w ostatniej chwili. Gwałtownie zahamował, ale mimo to auto jechało dalej, bo widocznie opony były pobrudzone olejem.
– Mało brakowało, a bołby srogie nyszczyńscie – biadoliła tamta.
– Pani sąsiadko bardzo przepraszam! Widocznie opatrzność czuwa i panią nie rozjechałem. Dobrze, że nic się pani nie stało – tłumaczył się Poeta cały czerwony z emocji.
– Mnie, jak mnie! Jo mom w tasi truskawki i śmietana. Co bych jo biydna robioła! – burknęła i poszła do domu jeść.
Kania też zaliczył tego dnia problem z motoryzacją. Na noc zwykle zamykał swój rower w szopce, ale przez dzień trzymał go w bramie. Kiedy tego wieczoru przechodził po ciemku przez ańfart, rozjechał się na resztce rozlanego oleju. Nie pomogły tłumaczenia przed Kaniową, że jego wygląd spowodowany jest starym olejem. Ona wiedziała swoje, że to mąż jest stara oliwa i koniec!