Zaznacz stronę

Rozdział 31
Przyjaciel gołębi pocztowych

W Niedzielę Palmową Heniek jechał z Rept w kierunku Starych Tarnowic. Zastanawiał się, jak zrobić komuś psikusa. Był bowiem tego dnia prima aprilis i gdyby kogoś nie wyprowadził w pole, zaliczyłby dzień do straconych. Na szczęście okazja do wesołych rozmów nadarzyła się natychmiast. Już z daleka zauważył ponad dachami domów czerwoną szmatę powiewającą na długiej tyczce. Wiedział co się dzieje, że to znajomy – Paweł – pracuje przy gołębniku, który postawiony jest na górce obok glinianki, czy cegielni, jak ją tamtejsi nazywają.
Heniek w swojej karierze leczył różne zwierzęta, ale gołębiami raczej się nie zajmował, nawet kiedy przeróżni znajomi, czy nawet bliscy przyjaciele zwracali się o pomoc.
– Powiem szczerze, ja jestem lekarzem starej daty… – odmówił niedawno koledze z klasy, jeszcze z podstawówki.
– Oooo! Nie rób się taki stary! – zaprotestował tamten
– Nie robię się stary, chociaż daty traktują nas bezwzględnie. Nigdy gołębiami się nie zajmowałem, tylko dużymi zwierzętami. Idź do…- tu wymienił adres lecznicy – …oni ci więcej powiedzą.
– Gołębie cię nie interesują, czy nie lubisz ich? – dziwił się kolega – co masz do gołębi?
– Lubię, zwłaszcza gołąbki i zwykle mam do nich sos pomidorowy, żona robi bardzo dobry – śmiał się Heniek.
Obecnie Heniek podjechał blisko pod bramę i zawołał:
– A ty co? Do Wielkanocy się szykujesz?
– Trenuję – krzyknął przez bramę Paweł.
– Aha do procesji trenujesz! Nawróciłeś się i proboszcz pozwolił ci pójść ze sztandarem.
Paweł postukał się w czoło i odparł zezując spod pochylonego czoła:
– Ja zapatrywań nie zmienię tak szybko. Wierzących szanuję, księdza poważam, ale swoje wiem, jestem niewierzący i koniec. Jak mnie znasz, to pierwszy polecę do kościoła! – zarechotał i palcem naciągnął dolną powiekę – Ja teraz gołębie trenuję. Całą zimę siedziały w gołębniku, to im się fruwać nie chce. Muszę je szmatą straszyć.
– Ładnie, ładnie! Zagorzały komunista gołębie straszysz czerwoną flagą! Nie wstyd ci?
– Nie, to nie są gołąbki pokoju, ale pocztowe – dowcipkował.
– Wydaje mi się, że niektóre są jakieś chore, czy ospałe – łgał Heniek.
– Tak, które? – zaniepokoił się Paweł.
– O te najwyżej – palcem wskazał Heniek.
– Te dwa brązowe?
– Nie te ciemniejsze.
– Nie mam ciemniejszych – Paweł aż przymrużył oczy, żeby przyjrzeć się lotowi ptaków.
– Te całkiem wysoko, na drzewie – Heniek dalej wskazywał palcem – Prima aprilis.
– Idź, bo ci tyczką przywalę – skwitował gołębiarz, bo na drzewie, przy stawie siedziały kruki. – Masz jednak rację, że są one jakieś dziwnie ospałe, nie mają tego życia, ducha w sobie, co zwykle. Podejrzewam, że od jakiegoś czasu ktoś mi wchodzi nocą do gołębnika.
– Zauważyłeś jakieś ślady włamania?
– Nie, ale niedawno zgubiłem klucze do gołębnika. Nawet nie wiedziałem, że je zgubiłem, ale przyszedł do mnie człowiek i mi je przyniósł. Powiedział, że znalazł je przy gliniance.
– A ten człowiek był mokry?
– Był mokry, skąd wiesz! – krzyknął Paweł.
– Bo mam pewne przypuszczenia, kto to może być – powiedział Heniek konspiracyjnie i poważnie na tyle, że Paweł dał się nabrać.
– Ty wiesz coś? Powiedz! Jeździsz po terenie, różne pierdoły ludzie ci opowiadają, pewnie gdzieś się też włamywali – dopytywał Paweł.
– Mój kolega z klasy udowodnił by, ze to utopiec ze stawu napastuje ptaki.
– Ha, ha! Utopiec! W Boga nie wierzę, a ludowym opowiastkom dam wiarę – właściciel gołębi prawie słaniał się ze śmiechu.
– To dlaczego był mokry?
– Kochany doktorku! Musiał być, bo lało jak diabli tego dnia! Powiem ci jedno, że przyczaję się na łobuza, bo sezon lotów blisko, a nie mam zamiaru przegrywać – powiedział Paweł, a zaciśnięte zęby i pięści wskazywały, że nie żartuje. Na tym się rozstali.
Ponownie Heniek jechał tamtędy w lany poniedziałek. Paweł znowu powiewał szmatą.
– Cześć! I co wiesz już, kto ci gołębie straszy? – zapytał znajomego.
– Wiem, a może nie wiem – Paweł zrobił się blady i odparł trochę zmienionym głosem, jakby mu zaschło w gardle.
– A cóż ty się taki tajemniczy zrobiłeś z okazji świąt?
– Już cały głupi jestem z tego, co się stało. Dwie noce czuwałem w gołębniku i nic się nie zdarzyło. Pomyślałem, że przestępca spostrzegł, że jestem w środku – opowiadał Paweł.
– Musiał się zorientować, kiedy widział twoje auto przy bramie! – drwił Heniek, a tamten spojrzał spode łba:
– Taki głupi to już nie jestem! Przyjechałem na rowerze. Trzecią noc czuwałem w aucie, ale nie w swoim i zaparkowałem z dala. Około północy patrzę, co się dzieje i oczom nie wierzę! Za parkanem ktoś wymachuje szmatą na tyczce, a moje gołębie wariują wprost na nocnym niebie. Wyskoczyłem jak z procy, żeby drania przyłapać i dać za swoje.
– Nie bałeś się? Ja bym miał stracha – stwierdził poważnie Heniek.
– Czego?! Poza tym byłem uzbrojony w policyjną pałę. Gdybym go złapał, to by gagatek poczuł, co znaczy ręka sprawiedliwości!
– Mówisz „gdyby”, czyli nie złapałeś go?
– Niestety, zanim dobiegłem, on jakoś ulotnił! W obejściu nikogo nie było, tylko w ciemności usłyszałem plusk wody w gliniance…
– Mówiłem ci, że to utopiec gołębie ci prześladuje! – triumfował Heniek.
– Żaden utopiec, śniło mi się! Już miałem podnieść tyczkę, ale zbudziłem się w aucie…
– Cały mokry! – przerwał mu Heniek, a na ustach miał lekki uśmieszek
– Cały to nie! Jeszcze się w nocy nie moczę – zanegował Paweł – ale trochę spocony byłem, to fakt!
– No, właśnie. Mokry byłeś, bo…- Heniek z poważną miną zawiesił głos.
– Bo co! No, bo co? – dopytywał gołębiarz.
– Bo to ty jesteś utopcem – Heniek dokończył wypowiedź i obaj parsknęli śmiechem.
– O! Z tym bym się zgodził, może do końca utopcem nie jestem, ale czasami chętnie bym kogoś utopił – zarechotał Paweł.