Zaznacz stronę

Rozdział 29
Samarytanin
Po udarze mózgu Ela, żona Franka dochodziła do pełni sił. Twierdziła otwarcie, że jest to zasługa świętego Walentego, którego relikwie odwiedziła 14 lutego w Rudach.
– Z całą pewnością, bo można cały wkład starań rehabilitantów pominąć – ironizował Franek. – Oni tak tylko przy okazji trochę pomogli, całą resztę załatwił św. Walenty.
– Nie bluźnij, a przede wszystkim nie wkładaj mi w usta słów niewypowiedzianych. Doceniam także, a może przede wszystkim wszelkie zabiegi – protestowała zwykle Ela, kiedy mąż robił uszczypliwe uwagi pod adresem patrona epileptyków.
Pewnego razu, kiedy Franek prowadził pod rękę żonę w kierunku wyjścia z GCR-u, coś go zaniepokoiło, a raczej poczuł, że ktoś intensywnie się w niego wpatruje.
– Spójrz w lewo, jakaś kobieta się nam przygląda – szepnęła Ela.
Obok recepcji stała pani w ich wieku, która już na pierwszy rzut oka kontrastowała z wyglądem reszty ludzi postawą i powierzchownością.
– Boże to przecież jest Renata! – Franek mało nie krzyknął, a owa pani widząc, że została rozpoznana uśmiechnęła się, podeszła do nich i zaraz z dystansu zaznaczyła:
– Zbyt szczerze się nie witajmy, bo mam rękę nie w porządku.
Renata po skończeniu Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie prysnęła na Zachód, zdecydowała się widząc tam lepsze perspektywy życia i rozwoju, a do podjęcia stanowczych kroków skłonił ją stan wojenny. Nie ukrywała, że tęskniła za krajem, ale nie żałowała niczego. Osiedliła się w Hiszpanii, wyszła za mąż, a przede wszystkim zrobiła karierę. Może nie oszałamiającą, ale malarką stała się wziętą.
– Mojej żony nie znasz – Franek chciał je sobie przestawić, ale one znały się, bo Ela chodziła do ich liceum klasę niżej.
– Miliony lat się nie widzieliśmy – rzekł Franek, gdy popijali kawę w GCR-owskim lokalu.
– Konkretnie od 1981. W tym roku wyjechałam i tyle mnie PRL widział. Potem, po zmianach byłam kilka razy w Polsce na wernisażach, ale w Tarnowskich Górach jedynie przelotnie u rodziców – zaraz dodała, jakby przeczuwając pretensje, że nie chciała spotykać się z dawnymi znajomymi.
– Pewnie, bo jako wielka artystka światowa nie miałaś czasu na dwa zdania z szaraczkami – stwierdził uszczypliwie Franek.
– Może lat ci przybyło, ale złośliwość się w tobie nie zestarzała, jak ty z nim wytrzymujesz? – Renata zwróciła się Eli.
– Bo go rzadko widzę, większość czasu siedzi w swojej pracowni. Teraz, kiedy mnie choróbsko dopadło, więcej ze sobą przebywamy – odparła Ela.
W tym momencie rozmowa zeszła na tematy zdrowia i okazało się, że Renatę spotkała niemiła przygoda. Z początkiem roku przyjechała do Polski, żeby uregulować sprawy rodzinne. Ojciec zmarł, a matka będąc w podeszłym wieku niezbyt sobie radziła.
– Chciałam nakłonić mamę, żeby pojechała ze mną do Hiszpanii, ale ona stanowczo się sprzeciwia. Mówi, że starych drzew się nie przesadza – Renta ciągnęła opowieść. – Jestem jedynaczką, mogę oczywiście liczyć, że dalsza rodzina otoczy ją tutaj należytą opieką, ale ja mam wobec niej nie tylko obowiązki, ale przede wszystkim uczucia. O ile uczucia można sobie okazywać na odległość, o tyle z obowiązków już tak łatwo się nie wywiąże. Musiałam pójść w sprawie testamentu do prawnika. Wzięłam pod pachę całą teczkę dokumentów i grubo ubrana, bo był to czas najgorszych mrozów, poszłam. Do kancelarii miałam dosłownie już kilka kroków, kiedy pośliznęłam się i gruchnęłam na chodnik. Może gdybym nie miała tych cholernych papierów pod pachą, pewnie upadłabym jakoś zgrabniej, może byłabym w stanie jakoś zaasekurować się. Niestety padając usłyszałem trzask w barku i poczułam piekielny ból. Na dodatek nie potrafiłam wstać, a jak na złość nikt litościwy się nie znalazł. Szedł obok mnie napakowany młodzian, ale tylko bardziej nasunął kaptur na oczy, odwrócił głowę i już go nie było. Po drugiej stronie ulicy szedł starszy jegomość, krzyknęłam na niego, prosząc o pomoc, a on wtedy wyciągnął telefon z kieszeni i udawał, że niczego nie widzi.
– No popatrz, taką mam w Polsce znieczulicę – Franek kiwał głową z dezaprobatą.
– Drogi mój, nie tylko w Polsce – narzekała Renata. – Cały świat stanął na głowie. W innych miejscach Europy i dalej jest podobnie.
– Nie twierdzę, że jestem wzorem do naśladowania, ale nie miałbym sumienia przejść obok. Pamiętam, jak kiedyś na studiach jeszcze we Wrocławiu szedłem w niedzielę wcześnie rano ulicą Kołłątaja. Wracałem z imprezy w „Pałacyku” i natknąłem się w trzech miejscach na leżących na ziemi, którzy okazali się być pijaczkami. Jeden chciał mnie pobić, drugi sklął mnie całym repertuarem, zwracał się do mnie jakbym był kobietą, może myślał, że żona go budzi. Trzeci otworzył oczy i powiedział:
– Kolego, dobry jesteś człowiek, pomóż mi jeszcze położyć się na ławce, a gdybyś dał mi papierosa, to bym cię nawet adoptował.
Powiedziałem, że nie palę, to wtedy ten dopiero się rozczulił i bełkotał, że skoro jestem bez nałogów, to tym bardziej mnie adoptuje.
– Tak, ale ja nie schlałam się, godzina była około drugiej, a nikt mi nie pomógł. Dopiero jakiś pan wychodzący z budynku, gdzie jest kancelaria, do której szłam, podbiegł i zaopiekował się mną. Chciał mnie unieść pod pachy, zawyłam z bólu, więc delikatnie pomógł mi inaczej stanąć na nogi, a potem zadzwonił na na pogotowie. Okazało się, że mam złamany obojczyk i ja, która miałam się zając mamą, sama zdana byłam na jej opiekę. Teraz jest zdecydowanie lepiej, ale zalecili mi zabiegi rehabilitacyjne w Reptach, żebym prędzej mogła zacząć malować. Jeszcze całkiem ręki nie potrafię unieść i ponoć mam jeszcze kilka miesięcy urlopu od sztalugi. Pozostał mi natomiast dług wdzięczności wobec wybawcy. Wyobraźcie sobie, że nie mogę go zidentyfikować. W kancelarii nie potrafią mi powiedzieć, kto to był. Podstępem dowiedziałam się w pogotowiu z jakiego numeru dzwonił. Początkowo nikt nie odbierał, a potem usłyszałam, że nie ma takiego numeru. Doszłam do wniosku, że muszę dać podziękowania do prasy. W jednym numerze nie wydrukowali, w redakcji byli zdziwieni i bardzo przepraszali. Miało się ukazać dzisiaj – tu Renata wyjęła z torebki gazetę – popatrzcie jest puste miejsce. Co o tym sądzicie?
– Pewnie jakiś święty ci pomógł – rzekła Ela, a gdy zobaczyła skrzywioną minę męża dodała – jakiś dziwny święty, a na pewno samarytanin.