Zaznacz stronę

Rozdział 31
Rekolekcje
We wtorki Poeta miał zwykle wieczorne spotkanie w gronie znajomych twórców wszelkiego autoramentu z miasta i okolic. Nigdy w tym czasie nie działo się nic specjalnego, ale tym razem chodząc po schodach wyczuł dziwny ruch w kamienicy. Słychać było, że w większości przedpokojów lokatorzy szykują się do wyjścia, a na parterze natknął się na panią Zgubeck stękającą z wysiłku.
– Gdzie to się pani wybiera o tej porze? – zapytał.
– Na rekolekcje – odparła krótko, ale w tym momencie otwarły się drzwi mieszkania Kaniów i Poeta usłyszał głos gospodyni:
– Wom tyż by sie przidało posłuchać cosik o waszych grzychach, bo mocie ich pewnikiym niymało – mówiła Kaniowa. – Tak, jak tyn diosecki mój chop. Nikaj go niy ma, a gadałach mu coby tyż poszoł.
Tak jest niestety podczas każdych rekolekcji. Kaniowa różnymi metodami chce męża zmusić do wysłuchania chociaż jednego kazania, ale on boi się słów powiedzianych z ambony jak diabeł święconej wody. Zawsze stosuje uniki, żeby tylko nie musieć dowiadywać się w kościele jaki jest zły i bliski potępienia. Tym razem także zmył się z mieszkania w odpowiednim momencie. Siedział całe popołudnie przed telewizorem, a w odpowiednim momencie wymknął się cichaczem do piwnicy, siedział modląc się za duszę opy Francka i czekał, aż żona z Cilą wyjdą do kościoła.
Poeta jako już osoba dojrzała, nie należał do specjalnie religijnych, przede wszystkim męczyła go bigoteria i stawianie praktyk wyżej ponad istotę wiary. Kiedy Kaniowa wspomniała o jego grzechach, zaraz odpowiedział tak:
– Niech pani przynajmniej sobie daruje z wypominaniem, że jestem cokolwiek czemuś winien. Mało już ostatnio usłyszeliśmy o Ślązakach? Dożyliśmy takich czasów, że nawet politycy usiłują prowadzić rekolekcje i pouczać naród, więc nich pani sobie daruje. Wiem co mam robić, kogo szanować i kochać.
Poeta wypowiedział te słowa tak poważnie, że Kaniową zatkało. Momentalnie dała sobie spokój z przyczyną nieobecności męża, zastukała do drzwi sąsiadki Cili i razem z całą wagą brutto pani Zgubeck poszły do kościoła.
– Tyn Poeta, to mo chyba trocha racji – pierwsza odezwała się Kaniowa nawiązując do jego wypowiedzi, a sąsiadki przytknęły jej, bo niezbyt rozumiały dlaczego politycy, którzy powinni zajmować się sprawami polepszającymi życie obywateli robią wszystko, żeby żyło się ciężej.
Żadna z nich nie miała dobrego humoru. Kaniowa wspominała, że jej świętej pamięci matka, chociaż nigdy nie namawiała jej do opuszczenia kraju, nie potrafiła spowiadać się po polsku i musiała chodzić tylko do jednego księdza, który znał niemiecki i w tym języku potrafił ją rozgrzeszyć. Cila stwierdziła, że jej syn uciekł wraz z żoną do Niemiec, bo tutaj nie mógł związać końca z końcem, a tam zdecydowanie lepiej się im powodzi i nikt specjalnie nie wytyka pochodzenia. Pani Zgubeck natomiast stwierdziła, że zdecydowanie wolałaby żyć za zachodnią granicą, bo kiedy tam jest, to mniej je i czuje, że ubywaj jej kilogramów.
Tak rozmawiając dotarły do kościoła na mszę, podczas której wygłoszone kazanie rekolekcyjne wprowadziły je w niezłe zakłopotanie. Ksiądz nawiązał do siedmiu grzechów głównych, przypomniał, że one wcale do ciężkich nie należą, ale powodują lawinę nieprawości, co chrześcijanina sprowadzają na dno. W tym kontekście kazał solidnie się zastanowić na życiem codziennym, małymi ułomnościami, które paskudzą sumienie. Kazanie stanowić miało przygotowanie do jutrzejszej spowiedzi, miało uświadomić ludziom bliskość zła, które tkwi w nich samych.
– Niech każdy, kto jutro przystąpi do sakramentu pokuty rzetelnie porachuje swoje nieprawości, ale przede wszystkim przeprosi kogoś z otocznia, nawet tego, kto jest w waszym mniemaniu wrogiem – grzmiał ksiądz z ambony.
Poeta nie był na rekolekcjach, ale jego wypowiedź na blogu także zabrzmiała jak kazanie. Pisał tak:
„Jestem Ślązakiem i nic co śląskie nie jest mi obce. Obce natomiast są mi wypowiedzi polityków, którym wydaje się, że demokracja znaczy mądrość. Nie rozumiem dlaczego lider parlamentarnej partii wypowiedzią o mojej małej Ojczyźnie obraził tak wielu ludzi. Teraz jego świta próbuje tłumaczyć wodza, ale czyni to nieudolnie. Język jest po to, żeby ludzie się rozumieli, powinien trafiać do celu, nie lądować w błocie. Co do zakamuflowanej inklinacji do Niemiec mogę przytoczyć jeden fakt z mojego życia.
Będąc na studiach miałem mały konflikt z jednym kolegą w grupie. Cały czas wyśmiewał się ze mnie, że jako Ślązak powinienem się wstydzić, że tyle czerwonej propagandy wisi na moim terenie. Kiedy zapytałem, o co mu chodzi, odpowiedział, że niedawno jechał z ojcem autem przez Śląsk i w Czeladzi oraz w Sosnowcu widział największą ilość transparentów ku czci partii i Gierka. Niestety nie zrozumiał co oznacza region, a co województwo, ale tę gorycz byłem w stanie przełknąć. Nikt nikomu nie jest w stanie zabronić czegokolwiek, nawet głupoty. Doprowadził mnie ów kolega do kresu wytrzymałości nerwowej, kiedy stwierdził, że jako Ślązak o niemiecko brzmiącym nazwisku jestem Szwabem. Natomiast ubawiłem się setnie, kiedy po latach dotarła do mnie wiadomość, że kolega przy pierwszej nadarzającej się okazji wyemigrował do RFN.”
Następnego dnia przed wyjściem do kościoła, Pani Zgubeck zrozumiała, że musi się wyspowiadać z obżarstwa i z tego, że przeklinała kiedy jej nie smakowało jedzenie. Martwiło ją jedynie, czy zmieści się w konfesjonale, a przepraszać mogła jedynie siebie samą, że doprowadziła się do takiej nadwagi, kiedy tylu ludzi na świecie umiera z głodu. Kaniowa natomiast pierwszy raz zadowolona była, że męża nie było w domu, bo zgodnie z poleceniem księdza chyba jego musiałaby przepraszać, choć właściwie nie wiadomo za co. Tym bardziej Cila nie miała pojęcia jak dostosować się do nakazu rekolekcjonisty. Sąsiadki doszły do wniosku, że przełamią się i przeproszą Poetę. Niestety jego na podwórku nie spotkały. Był za to Wołacz z psem, więc jakieś sąsiadki wyjście znalazły.
– My wos bardzo przeproszomy panie Policmajster – zaczęła Cila
– A to ciekawe, za co? Coście znowu przeskrobały? – dziwił się sąsiad
– Jo niy wiym skiż czego, ale my muszymy wos przeprosić przed spowiedziom – stanowczo powiedziała Cila.
– Wiycie co, wyboczcie nom panie Wołacz, że… że my som Ślonzoczki – wydusiła z siebie Kaniowa, po czym odwróciły się i poszły zostawiając zdziwionego Policmajstra. Stał z otwartymi ustami i nie mógł się nadziwić, co się takiego stało, że sąsiadka po raz pierwszy w życiu nie powiedziała do niego: Policmajster, ale użyła jego prawdziwego nazwiska.