Rozdział 13
Zmiany
– Czego tak nerwowo szukasz w kieszeniach? – spytała Poetę żona, kiedy ten wyraźnie poirytowany przegrzebywał w kieszeniach kurtek, spodni, a nawet sięgnął do garnituru wiszącego spokojnie w szafie, w pokrowcu.
– Papierosów – odburknął i wyrzucił do śmieci kilka pustych kartoników, jakie znalazł w czeluściach swojego odzienia.
– Nie uważasz, że nowa papierosowa ustawa jest dobrym momentem, żeby zmienić upodobania, przestać dymić i zatruwać siebie i innych?
– Nie uważam – odpowiedział oschle. – Mało tego, jestem przekonany, że nowe przepisy niczego nie zmienią, a jeśli, to skomplikują życie wielu ludziom, jemu też.
– A statystyki wyraźnie mówią, że w krajach, gdzie ukrócono samowolę palaczy, prawie natychmiast zmalała ilość wyjazdów pogotowia do zawałów.
– Wierzę w to! Pogotowia nie wzywali do nieboszczyków, których szlag trafiał, bo nie mieli gdzie zapalić – powiedział Poeta i wyszedł do sklepu po fajki.
Sam nie wiedział, czy to zmiana pogody na jesienną, deszczową, czy wcześnie zachodzące już słońce spowodowało u niego zły nastrój. Nie potrafił się skupić przed komputerem, pisał zdania, które kupy się nie trzymały i logiki. Po przeczytaniu zmieniał wszystko, ale i tak wychodziła literacka papka. Przypuszczał, że kilka wonnych wdechów obróci humor na lepszy, a tu masz! Papierosów brak!
W sklepie na rogu ulicy trafił Poeta na panią Brzozę. Ich spotkania nie należą nigdy do szczęśliwych, sąsiadka z naprzeciwka zawsze musi powiedzieć coś złośliwego, co w rezultacie i tak przeciwko niej się obraca.
– Piwko znowu, piwko kupujemy?
– Życzyłbym sobie, żeby pani zmieniła stosunek do mojej osoby, nie mam ochoty na przegadywanie się!
– Zmienię się w stosunku do pana dopiero w trumnie – odparła w tonacji czarnego humoru, a Poeta dłużny jej nie był.
– Moja teściowa nigdy tak ładnie nie wyglądała jak trumnie, ona się zmieniła i wszystko wokół. Z panią będzie podobnie – Poeta spojrzał na Brzozę zezem i żeby zaakcentować swoją wyższość wrócił się od drzwi i poprosił o dwa piwa.
Nie wrócił zaraz do domu, ale na ciemnym podwórku, przy śmietniku zapalił sobie, a to, co się tam wydarzyło opisał później w swoim blogu:
„Spokojnie patrzyłem w niebo na gwiazdy, papieros smakował jak nigdy. Aż tu naraz jakiś głos sprowadził mnie na ziemię.
– Nie wiem sąsiedzie, czy tym paleniem nie łamie pan tak przypadkiem prawa – był to Wołacz. – Niszczy pan zdrowie swoje i otoczeniu.
– Niech mnie pan nie wkurza! To przecież nie jest miejsce publiczne. Sam sobie stoję i nikomu nie przeszkadzam.
– Już teraz sam pan nie stoi, bo jesteśmy we dwójkę, a nawet w trójkę, bo pies też jest z nami. On nawet komplikuje sytuację, bo dodatkowo szkodzi pan zwierzakowi!
Nie wiedziałem, czy żartuje, czy mówi serio, z nim zawsze trzeba uważać, bo wychodzą z niego stare, komunistyczne nawyki stójkowego.
– Muszę się odwrócić, nie będę pana widzieć i z pewnością dobrze mi to zrobi!
– Na żartach się pan nie zna. Niech się pan nie odwraca ode mnie, kiedy wszyscy to robią. Rodzinnie mi nie wychodzi, ani politycznie. Żona się ze mną rozwiodła, do samorządu nie wszedłem, nie wiem, co robić dalej? – rzekł smutnym głosem i tak mnie rozbroił swoją szczerością, że poczęstowałem go piwem.
– Powinien pan zrobić rachunek sumienia, a potem zacząć wszystko od początku – odpowiedziałem, a ten albo źle usłyszał, albo nie zrozumiał o co mi chodzi.
– Rachunek z umienia mam robić? Panie kochany ja wiele umiem, tego porachować się nie da! Niech pan lepiej powie, co dalej robić po rachowaniu?
– Dalej, to nic nie robić. Tak będzie bezpieczniej dla pana, a przede wszystkim dla innych – poszedłem do domu zostawiając Policmajstra z problemem osobistej natury.
W sieni wpadłem na panią Zgubeck. Taszczyła wielkie torby z zakupami.
– O widzę, że będzie pani ucztować – powiedziałem trochę złośliwie, a ona tłumaczyła się, że w torbach nie ma samego jedzenia, ale również wiele innych rzeczy.
– Pewnie prezenty. Jedzie pani do syna na święta? – ciekawy byłem, co też ta kobieta może kupować innego oprócz jedzenia.
– Niy, synek przyjyżdżo do mnie. A nakupowłach rostomajnych gupot, bo w markecie pozmiyniali regały – tłumaczyła się.
No tak, stary, dobry chwyt. Przed Bożym Narodzeniem zmienili rozkład artykułów, żeby ludzie kompletnie zgłupieli i wrzucali do wózków artykuły, które są im niepotrzebne. Zmiana nie zawsze dla każdego oznacza przejście na lepsze.”
W tym momencie Poeta uzmysłowił sobie, że po piwie pisanie idzie znacznie lepiej. W sieni na parterze natknął się tym razem na Kanię, który jak duch wymykał się z mieszkania. Okazało się, że idzie też w to samo miejsce, co Poeta i również nabyć piwo. Kania zwykle małomówny teraz rozgadał się na dobre. Zwierzył się Poecie, że okrutnie chce mu się pić, bo od jakiegoś czasu zamierza się zmienić.
– Panie Kania, niech się pan nie obrazi, ale w pana wypadku, to raczej unikanie picia byłby przemianą – Poeta przerwał wywody, a tamten wytłumaczył w czym rzecz.
Zaczęło się od tego, że Kaniowa w przypływie złości na jego chacharski prowadzenie się, powiedziała:
– Stary żeś jest, wnuki do ciebie opa mogłyby godać. Ale kaj ci do opy Francka! Nigdy taki niy bydziesz.
Kania pomyślał sobie, że faktycznie daleko mu do teścia i wcale nie tęskni, żeby się z nim w zaświatach spotykać. Starego Lizonia bardzo szanował, wywnioskował, że powinien opę Francka godnie zastąpić i po niedzielnym obiedzie powiedział:
– Aleś babo rolady posoloła!
– Gupoty godosz! – Kaniowa nawrzeszczała na niego, a kiedy ten postawił na swoim przyprowadziła Cilę i poprosiła ją o degustację. Koleżanka oczywiście stwierdziła, że Kania jest w błędzie, a raczej w obłędzie, bo mięso jest w porządku, a w niego widocznie wstąpił duch opy i to w gorszej, zmierzłej postaci. W efekcie dobrych chęci, Kania został na poniedziałek bez rolady, musiał jeść same odsmarzone na patelni kluski i modrą kapustę. Żeby uniknąć kolejnych takich wpadek, od tego czasu potajemnie, kiedy żona wychodzi z kuchni, dosala wszystkie potrawy. Stąd się wzięło wielkie pragnienie. Poeta w tym momencie doszedł do wniosku, że też przemienia się w Lizonia pod względem jednej cechy – wybiórczej głuchoty. Niestety stary słyszał to, co chciał, a Poeta stale słyszy to, czego nie chce.