Na sali sądowej było ciemnawo, nie żeby całkiem, ale tak, że twarze najważniejszych osób widział mało wyraźnie. Po chwili zorientował się, że wrażenie przyciemnienia sali powoduje to, że jego osoba jest szczególnie oświetlona ostrym jupiterem z góry. Strumień jasności lał się ze stropu na niego, kaskady blasku ogarniały go, spowijały zimnym ogniem. Poczuł się nieswojo, dodatkowo coś łaskotało go za kołnierzem – dotknął – no tak jest spocony, prawie mokry.
– Niech się oskarżony nie wierci – odezwała się sędzina głosem znajomym, ale zniekształconym apodyktycznym akcentem.
Zaczął się rozglądać, kogo to właściwie sądzą.
– Oskarżony! – krzyknęła ta okropnie zła kobieta. – Jeszcze raz zlekceważy oskarżony upomnienie sądu i zostanie dodatkowo ukarany. Chociaż sama nie wiem jak, bo chyba kroi nam się najwyższy wymiar kary! Oskarżony! Proszę wstać!
Poczuł kuksańca – to policjant z boku pchnął go pod żebra.
– Człowieku! Wstań, nie pogarszaj swojej sytuacji – ktoś siedzący przed nim powiedział głosem płaczącym i nakazującym, więc wstał.
– Kim pan jest? – zapytał oskarżony.
– Pana adwokatem.
Sędzina uderzyła młotkiem tak mocno, że aż tynk posypał się z sufitu.
– Przestaniecie gadać! Zostawcie sobie rozmowy na przerwę. Oskarżony! Czyżby oskarżony udając, że nie zna swojego adwokata chciał zasugerować, że jest niespełna rozumu? Wysoki sąd wie, że oskarżony jest wariatem, ale to nie zmieni decyzji. Możemy jedynie potargować się o długość stryczka!