Zaznacz stronę

Rozdział 13

Wróżby

Już sam listopad jest dla wielu ludzi miesiącem posępnym z natury, a jeśli dodatkowo ktoś ma osobiste problemy, cała codzienność przerodzić się może w koszmar. Leszkowi od pewnego czasu nic się w życiu nie układało, cokolwiek zaczynał popadało w ruinę. Dlatego chociaż pesymistą nie był, trudno mu było trzymać twarz osoby odpornej na wszystkie przeciwności losu. Tego sobotniego poranka stanął przed lustrem w łazience i odezwał się do swego dobicia:
– Problemy życiowe są jak zarost, najpierw niewidoczny, tylko trochę drapiący, a po kilku godzinach robi z twarzy oblicze rozbójnika. Mężczyzna ogolony przynajmniej sprawia wrażenie zadbanego i poukładanego wewnętrznie. Gdyby tak jeszcze można było coś dobrego sobie wywróżyć z włosków spływających do kanalizacji. Jak z fusów kawy.
Myjąc zęby nieopatrznie oparł się o brzeg lustra. Coś chrupnęło i lustro pękło.
– O proszę, już jest prognoza na przyszłość. Pęknięte lustro to siedem lat nieszczęścia – warknął Leszek i zaraz przypomniał sobie fakty sprzed lat. Wtedy też pękło lustro i zaczęły się wszystkie kłopoty – najpierw rodzinne.
– Zamontuj w końcu nowe lustro! Ty nawet nie potrafisz zadbać o podstawowe potrzeby rodzinne – powiedziała mu żona po kilku dniach, jakby zwierciadło stanowiło kamień węgielny ich związku.
Jego tłumaczenie się stanowiło zaczyn do dłuższej wymiany głośnych zdań. Kolejne dni spędzili bez odzywania się do siebie, a kiedy Leszek doszedł do wniosku, że należy się z żoną pogodzić, jej już nie było. Lustro było pretekstem rozstania, co groziło im od dawna. Wyjechała, niby dała mu spokój, ale on się przez to nie stał szczęśliwszy. Pech go nie przestał prześladować, faktem jest, że nierzadko mu pomagał głupimi pomysłami, których finałem była utrata lukratywnego stanowiska.
Dlatego, gdy i tym razem pękło lustro, Leszek spodziewać się mógł najgorszego.
Odezwał się telefon.
– Co dzisiaj robisz? Masz jakieś plany na wieczór? – Andrzej dzwonił, kolega z dawnej klasy.
– Nie pytaj głupawo, bo wiesz, że mam tak wiele propozycji spędzenia wolnego czasu i nic nie robię, tylko kapryszę w stosie zaproszeń – odburknął Leszek.
– Dzwonię żeby przypomnieć ci o dzisiejszej imprezie. Wprawdzie na imieniny się nie zaprasza, ale tobie ostatnio trzeba o wszystkim przypominać. Przyjdź trochę wcześniej.
Przyszedł, bo czuł potrzebę porozmawiania. Zwłaszcza z Andrzejem, który nie dosyć, że był kolegą, to jeszcze osobą, która potrafiła pozytywnie na Leszka wpłynąć. Siedzieli w fotelach, z kuchni dopływały zapachy szykownych potraw. Popijali koniak. Leszek trochę poużalał się na los.
– Gdybyś… – chciał coś powiedzieć Andrzej, ale kolega mu przerwał.
– Daj spokój, wiem, że gdybym się sam nie doprowadził do takiego stanu…
– Nie to miałem na myśli. Chciałem stwierdzić, że gdybyś rozejrzał się z większą energią, to przy twoim zawodzie i doświadczeniu znalazłbyś pracę nie tylko w Polsce.
– To „gdybyś” też przerabiałem, przesłałem cv do różnych firm, rozmawiałem i stale rozmawiam i nic nie wróży poprawy, czuję, że dopadnie mnie depresja. Nie wiem, jak z tym żyć, jak sobie dać radę. Jeszcze na dodatek dzisiaj pękło mi lustro.
– Nie przejmuj się, niektórzy Holendrzy całe życie są w depresji i całkiem dobrze im się żyje – ironizował Andrzej odgrzewając stary dowcip – co do lustra faktycznie, niektórzy twierdzą, że pęka kiedy diabeł się za plecami śmieje, ale równie dobrze może sugerować pomnożenie odbicia rzeczywistości i tego się trzymaj.
Zakończyli rozmowę, bo zaczęli się schodzić goście, a wśród nich…
– Irena? Co się stało? – dziwił się Leszek, ale nie tylko on. Zadeklarowana samotnica zaczęła znowu się pokazywać w środowisku.
– Znalazł się lew salonowy, słyszałam, że też jesteś samotny – odparła
– Nie mogę czuć się osamotniony, bo mam stale kogoś bliskiego przy sobie. Tym bliskim jest paskudny nastrój, który mnie nie opuszcza – zaczął się jej zwierzać i czuł, że robi mu się lżej na sercu. Może dlatego, że przed laty była jego sympatią, chodzili jakiś czas ze sobą, ale podzieliła ich różnica światopoglądów.
– Pomódl się, to pomaga – poradziła Irena, której zawsze blisko było do pobożności.
– A ty mówisz swoje, jak zwykle – Leszek deklarował ateizm i można powiedzieć w przenośni, że był jego dewotem. – Nie potrafię się modlić i nie wiem nawet do kogo.
– Pomódl się do samego siebie, w tobie też jest odrobina Boga. Wiara czyni cuda, nawet wtedy, kiedy jest cudaczna. Podobno gospodarze naszykowali atrakcję wieczoru. Będą wróżby andrzejkowe, zobaczymy, co tobie powiedzą – mówiła Irena.
– Ty wierzysz we wróżby? Zdaje się, że to jest grzechem – dziwił się Leszek.
– Jeśli wróżby i zabobony traktować jako zabawę, to jedynie należy mieć samokontrolę nad tym, żeby nie przekroczyć granicy rozsądku, a nic się złego nie stanie. Czasem zbiegi okoliczności, dodatkowo zły stan psychiczny powodują szukanie deski ratunku w czymś niewytłumaczalnym konkretnie do końca, a dającym namiastkę prognozy szczęścia.
– Wierzę w sny, w niektóre nawet prymitywne wróżby, bo nieraz się sprawdziły – żona Andrzeja wtrąciła się do rozmowy. -Kiedy nasz syn skończył roczek, teściowa postawiła przed nim książkę, różaniec i kieliszek, wielu ludzi tak robi, nic w tym dziwnego. Nasze dziecko sięgnęło po kieliszek i zaczęło się biadolenie, że pójdzie w ślady dziadka, który niejedną gorzelnię i browar podtrzymał finansowo. Chłopak dorósł i okazało się, że żaden z niego pijak. Ledwo powącha korek i już robi mu się niedobrze. Cała wróżba niby okazała się wielką pomyłką i zresztą dobrze, bo pijak w rodzinie to nieszczęście. Jednak po latach wszystko się sprawdziło.
– Boże złoty, wasz syn popadł w alkoholizm? – informacja wstrząsnęła gośćmi.
– Ależ nie! Od dłuższego czasu ma hurtownię ze szkłem! – padła odpowiedź i wszyscy parsknęli śmiechem.
Całe towarzystwo bawiło się wyśmienicie do późna. Potem Leszek odprowadził Irenę do domu. Idąc nocą przez miasto poczuli się jak dawniej dwojgiem bliskich osób.
– Spotkamy się jeszcze? – zapytał na odchodnym.
– Jasne, wpadnij na kawę – zachęcająco odpowiedziała Irena, a kiedy on zrobił krok do przodu, dodała – Jutro wpadnij!
Leszek przed snem sprawdził jeszcze pocztę internetową. Wśród kilku wiadomości mniej, czy bardziej ważnych, odnalazł tę, po przeczytaniu której mógł odpocząć w prawdziwej samotności. Zły nastrój prysł.
– Z tą depresją miałem dobre przeczucia – mruknął pod nosem, kiedy jeszcze raz z niedowierzaniem przeczytał, że otrzymał intratną pracę w Holandii.
Wszedł do łazienki i spojrzał w rozbite lustro. Wtenczas zdawało mu się, że faktycznie słyszy chichot diabła. Zrozumiał, że wyjazd do Holandii nie wróży niczego dobrego między nim, a Ireną.
– Cóż mi pozostało? Nic, tylko faktycznie modlić się do samego siebie – mruknął kładąc się do łóżka.