Przeglądam stare prace… „Zagadka szyfru gwarków”. Takie coś też się pokazało. Nie wszystko złote, co się… pisze.
Pierwsze przesłuchania
Major rozsiadł się wygodnie przed biurkiem i wsparłszy głowę na rękach czytał dziennik denata. Niektóre strony zawierały wiadomości mało przydatne dla dalszego śledztwa, ale pokazywały wielorakie zainteresowania autora. Może nawet nazbyt wielorakie, jak na realia tamtych czasów. Pobieżne wertowanie zapisków niczego nie dawało, major doszedł do wniosku, że trzeba przeczytać wszystko od deski do deski. Najgorsze, że będzie zmuszony sam te bazgroły przekartkować, jako prowadzący śledztwo.
– Skąd ten człowiek miał takie wiadomości – mówił major do siebie sącząc kolejną herbatę – co to jest szyfr gwarków? Nigdy o czymś takim nie słyszałem! Matko święta! A tu cóż to jest takiego?
Milicjant aż złapał się za głowę. W dzienniku zabitego wyczytał takie zdania:
„… Na dzisiejszym spotkaniu proboszcz wyprowadził mnie z równowagi, delikatnie mówiąc. Powiedział, żebym zajął się czymś innym, bo bytomscy benedyktyni żadnych tajemniczych skarbów nie mieli. To jeszcze mało, bo kiedy wspomniałem mu o szyfrze gwarków i jego kopiach mało mnie ze spotkania nie wyrzucił na łeb. Jego zachowanie świadczy, że musi w tym coś być. Jestem pewien, że było kilka kopii. Jedna w Bytomiu u premonstratensów druga Jana Blachy i trzecia – hetmana gornego…”
…raczej nie wszystko srebrne, co się mówi, bo przecież mowa jest srebrem… Tak trochę bez większego sensu sobie piszę.