Dzisiaj udajemy się w klimaty podobne do poniższych (jest to jedno z krótkich opowiadań, które miały się ukazać w formie książkowej, ale…)
Rozmowa przy furtce
Wieczorny spacer po mieście zawsze wpływał dobrze na jego samopoczucie, kilkaset metrów przebytych spokojnie wśród kamieniczek lepiej wpływało na sen niż „kilka set” wypitych przez niejednego amatora mocnych trunków. On przedkładał wrażenia duchowe ukształtowane pośród cieni i mroków zakamarków tarnogórskiej starówki ponad poalkoholowe majaki. Z dala omijał napotkanych pijaczków, jeśli oni go zaczepiali, nie wdawał się w dyskusje.
Było już raczej późno, bo mimo letniej pory ciemności ogarniały świat. Szedł ulicą Górniczą od strony rynku, z dala wyłaniała się z ciemności sylwetka budyneczku, który kiedyś nazwany został „Dworkiem Goethego”.
– Bajki jakieś – szepnął do siebie – tworzenie historii na siłę.
Nigdy w to nie wierzył, że Johan Goethe wizytując Tarnowskie Góry jako minister finansów, a do tego w towarzystwie księcia Karola Augusta oraz hrabiego Redena, mógł zatrzymać się w takim lokum.
Przechodząc obok furtki w murze Dworku usłyszał, że ktoś do niego mówi.
– Drogi panie, jestem tu przejazdem, nic nie wiem o tym mieście, niechby pan nieco opowiedział – rzekł z wyraźnym niemieckim akcentem.
– Mamy przebogatą historię… – zaczął, ale ten tajemniczy mu przerwał.
– Oj, historia! Nie traktuję jej poważnie, uważam, że jest bezładną mieszaniną omyłek i przemocy.
– Jest w tym trochę racji, ale przesadza pan negując jednoznacznie jej wartość. Czy zdaje pan sobie sprawę, że przyszłość bez historii byłaby nijaka. Musimy mieć jakieś fundamenty.
– Moim fundamentem jest wyobraźnia. Tworzę sam historię, która nie jest jałowym spisem brutalnych faktów. Niechże się pan przyłączy, porozmawiamy o tym i owym. Przedstawię panu moją teorię kolorów, podyskutujemy o poezji. Czytał pan
„Cierpienia młodego Wertera”? – słysząc takie słowa, jakże można było nie skorzystać z zaproszenia.
Prawie przebiegł przez lokal do ogródka i stwierdził, że nikogo tam nie ma.
– Gdzie poszedł ten jegomość, który siedział na zewnątrz? – zapytał kelnerkę.
– Nikogo tam nie było już od godziny może albo dłużej – odparła zdziwiona.
– Proszę nie żartować, przecież rozmawiałem z nim przez furtkę! Musiał gdzieś pójść, to był Goethe! – podniósł głos, bo sprawa trochę go irytowała.
– Nie żartuję, proszę mi wierzyć, że tam nikogo nie było – mówiła cierpliwie, a on opadł bezwładnie na krzesło.
– Piwo poproszę… albo nie! Coś mocniejszego! – prawie krzyknął.
– Wybaczy pan, ale wydaje się pan być w takim stanie, że… – z grzeczności zawiesiła głos.
– Wiem, wiem! Pijanym nie podajecie alkoholu – wtrącił. – A ja faktycznie upiłem się dzisiaj wyobraźnią. Wierzy pani w bajki?
– Nie – odpowiedziała krótko, była nazbyt zmęczona, na takie dyskusje.
On wierzył, tym bardziej, że wychodząc z lokalu zobaczył, jak tajemniczy osobnik wchodzi do bryczki i odjeżdża.
„Jeśli kiedyś Goethego tutaj nie było, to z pewnością dzisiaj był” – pomyślał, wrócił do domu i zasnął. Do tej pory jednak nie jest pewien, czy nie zasnął wcześniej, zanim przeprowadził rozmowę przez furtkę.