Zaznacz stronę

Czy już tego kiedyś nie publikowałem? Kompletnie jestem ogłupiały…

Pistulka i utopiec

Któryś raz z kolei zbójnicy: Pistulka, Elias i reszta ich kamratów musieli uciekać z Bytomia. Chyłkiem, o zachodzie słońca wyruszyli wzdłuż Bytomki w kierunku Rudy. Szli lasem, ostrożnie czając się w paprociach i rozglądając na boki. W każdej chwili mógł ich wytropić strażnik leśny, albo któryś z parobków leśniczego – dworskich lizusów, sługusów pańskich.
– Takiego, gdy cię zdradzi, to nawet nie opłaci ci się zabić, bo zaraz wkoło ogłoszą, że biednych mordujemy i szlus! Nikt więcej nam nie pomoże – mawiał Pistulka.
Bezpieczniej bandziorom było iść w chaszczach, ale w końcu musieli wejść na drogę bo zaczął się grząski grunt, powpadali po kostki do torfowej mazi.
– Wyłazimy stąd, bo zaraz zaczną się prawdziwe bagna, nie dosyć, że się potopimy, to jeszcze nas coś użre, albo nie daj Bóg świetliki zbałamucą – powiedział Elias i pierwszy skierował kroki tam, gdzie mogła wieść droga.
Ciemno się zrobiło całkiem, więc ostrożnie, ale bardziej zdecydowanym krokiem poszli skrajem lasu. Minęli jakieś łąki i znaleźli się na mostku nad rzeką Bytomką.
– Tu sobie umyjemy nogi i wyczyścimy szczewiki – zawyrokował Pistulka. Nie możemy się tacy zmazani pokazać w mieście. Zaraz by nas żandarmi przyskrzynili do heresztu.
Zeszli więc przy mostku do wody, pościągali obuwie i onuce, zaczęli się czyścic z bagna. Księżyc blado przyświecał, gwiazdy pojedyncze migotały, bo było raczej pochmurnie. Gdzieś od strony Bytomia zagwizdał parowóz, zapewne z kopalni urobek wywożą, syrena zawyła na koniec szychty.
Zostawili za sobą raj pełen bogactwa owoców zakazanych, ale dla nich dostępnych bez większych problemów. Szli do drugiego edenu, może lepszego, dlatego nie było wtedy na Śląsku szczęśliwszych ludzi.
Zbóje doprowadzali się do jako takiego wyglądu, a tu naraz z krzaków, spod liści chrzanu wychodzi niewielki człowieczek i zaraz na nich z pyskiem wyskakuje:
– Co wy mi tu robicie w rzece, chcecie dostać po gębach! Wodę mi paskudzicie!
– Zamknij się ty śpiku mały, bo cię do mycki schowam! – powiedział jeden z kamratów, a wszystkich to rozbawiło.
Karzełka oczywiście nie, spąsowiał na twarzy i trząsł się cały z gniewu, aż mu czerwona czapeczka podskakiwała.
– Wszystkich was potopię, pozamieniam w żaby i raki! – wygrażał.
Pistulka stał cicho, bo zaraz się domyślił z kim ma do czynienia. Jako człowiek bystry i przezorny zawsze wiedział jak się zachować, czy grozić, czy prosić. Wyszedł przed resztę towarzystwa i pozdrowił złośnika.
– Szczęść Boże utopku, jak się macie, a to poznajecie? – powiedział i wyjął coś z kieszeni.
Gdy chłopek zobaczył na zbójeckiej dłoni knefel ze ślubnego szakieta, pobladł i całkiem zmienił ton wypowiedzi, prawie płakał. Nie mylił się Pistulka utopiec był to bowiem prawdziwy z Bytomki.
– Panoczku złoty, weźcie proszę to paskudztwo, bo mi się robi niedobrze. Już wam dam spokój, myjcie się ile chcecie przy mojej chałupie, ale nie katujcie więcej – błagał. Mało tego, dam wam wszystko, co zechcecie.
Wiedział Pistulka, że guzikiem od ślubnej marynarki łatwo można utopca obezwładnić. Mogłoby być z nimi marnie, gdyby knefla nie mieli.
– Niczego od ciebie nie chcemy, jesteśmy bogaci – zaśmiał się zbójnik.
– A nawet jak nie jesteśmy, to za chwile będziemy – dodał Elias. Myśmy są zbóje, to jest Pistulka, ja jestem…
– Elias, rzeźnik spod Opola – dokończył utopiec.
Bardzo się zbóje zdziwili, że są znani w świecie pozaludzkim, a utopiec nie krył radości, że się z nimi spotkał. Sam był bowiem niezłym rabusiem, niejednego wędrowca oskubał doszczętnie.
– Jak dobrze, że was widzę, zwłaszcza Pistulkę. Mam w domu pod wodą starą szkatułkę. Wędrowali tędy damno temu kupcy, mostek już był stary, belki spróchniałe, ja mu jeszcze ździebko pomogłem, tak że wóz jeden wpadł do wody. Co miałem robić, pozbierałem wszystko! Jak myślicie, miało się zmarnować? Była tam też taka szkatułka, niestety zamknięta. Kupcy uciekli razem z kluczami i od tylu już wieków nie mogę się dowiedzieć jakie skarby tam są, bo jej otworzyć nie poradzę. Ty, Pistulka masz w palcach taki dryg bez mała, że każdy zamek otworzysz. Jedna czarownica spod Zbrosławic, co tu czasem przylatuje coś spaskudzić gadała, że czarodziejskim kwiatkiem każdej kasie dasz radę! Jak szkatułkę otworzysz, to się podzielimy tym, co w środku.
– Przynieś ją, zobaczymy co się da zrobić – rzekł zbójnik.
Utopiec skoczył do wody, zabulgotało, pokazały się na powierzchni bańki, a po chwili stał pod mostem z niewielkim przedmiotem.
– Takie coś, to mysim ogonem otworzę – lekceważąco powiedział Pistulka i dodał:
– Odwrócić mi się tu wszyscy, nie potrzeba mi widzów – nie lubił, gdy ktoś go podpatrywał.
Poszperał, pokręcił i po chwili szkatułka była otwarta. Utopiec pierwszy wściubił nos, bo przecież tyle czasu czekał na rozwiązanie tajemnicy. Było tam kilka grudek złota, nic więcej.
– Tu się nie ma co dzielić utopku! Weź sobie złoto, nam jego nie potrzeba. Daj mi najwyżej szkatułkę, podaruję ją którejś z moich narzeczonych – słynął bowiem Pistulka z tego, że kobiety lgnęły do niego jak pszczoły do miodu.
Utopiec się zgodził, więc się pożegnali i zbóje poszli w swoją stronę.
– Karlik, czyś ty głupi? – Elias przemówił do Pistulki z pretensjami. Wiesz przecież, że nie mamy grosza przy duszy, za tę odrobinę złota mogliśmy żyć kilka dni jak panowie.
– Kto tu jest głupi, jeszcze się okaże. Tobie tylko złoto w głowie.
Kiedy znaleźli się w Gliwicach sprzedał Pistulka szkatułkę kolekcjonerowi starodawnych cacek i dostał tyle pieniędzy, że żyli za to cały miesiąc, a nie kilka dni. W ten to sposób zbójnik Karlik Pistulka oszukał utopca, a kamraci za to jeszcze bardziej go szanowali.