Ucieczka… fragment:
W dworcowej restauracji nie było zbyt wielu ludzi o tej porze. Dochodziła północ, więc ci, którzy czekali na swój pociąg podrzemywali na niewygodnych krzesłach. Kilku typków dopijało ciemne piwo. Kufle były opalcowane, ale jakie mogły być, skoro dłonie rozkoszujących się napitkiem miały kolor ziemisty, a strukturę naskórka także zbliżoną do zaoranego pola. Piwo było wprawdzie ciemne, lecz kolor daleko odbiegał od normy. W przeciwieństwie do pijących było jaśniejsze, bo rozcieńczyli je wódką marki Vistula. Pusta butelka walała się pod stolikiem, dzwoniła od czasu do czasu, kiedy któryś kopnął ją nieuważnie.
– Pan czego sobie życzy? – usłyszał w końcu. Stał kilkanaście minut przy barze, ale obsługująca miała jakąś pilną sprawę do załatwienia z koleżanką w kuchni i długi czas nie zjawiała się.
– Coś bym zjadł.
– Co?
– A co ma pani do zaoferowania?
– To, co ja mam do zaoferowania pan nie dostanie, bo mąż by mi pysk obił. Może pan kupić sobie albo przekąskę, albo coś ciepłego z kuchni.
Trochę się speszył, czuł jak mu uszy pąsowieją. Zerknął w ladę chłodniczą.
– Co się pan taki czerwony robi? Do partii się chce zapisać? – bufetowa zażartowała i sama zaśmiała się ze swoich słów. Dosyć obfity biust zafalował pod opiętym fartuchem.
– Nie… ja tylko, ja tylko chciałbym coś zjeść – jąkał się.
– To co podać?
Jeszcze raz puścił zeza na przekąski, ale zobaczył wędrujące po nich dwie dorodne muchy, więc zapytał:
– A z kuchni co macie?
– Bigos i flaczki.
– Proszę flaczki.
Za dłuższą chwilę bufetowa przyniosła… bigos.
– Prosiłem o flaczki…
– Mówiłam tej durnej, ale powiedziała, że nie będzie flaków sto razy odgrzewać, a bigos był jeszcze ciepły.
Zabrał ten bigos, też był pewnie odgrzewany i to nie raz, a do tego dosyć mocno przypalony. Pomyślał sobie, że wszystko ogrzewane jest ohydne, zwłaszcza kiedy robi to ktoś z poziomu dworcowej kucharki. Miał na myśli nie tylko jedzenie, ale przede wszystkim inne, wznioślejsze działania. Takim drobnym pijaczkom, jak ci z ciemnym piwem pewnie smak bigosu przygrzewanego aż do przypalenia nie przeszkadzał, lecz on do poziomu lumpenproletariatu się jeszcze nie stoczył..
(ciąg dalszy nastąpi)
A jednak piszę coś z prozy w tym miesiącu!