Zaznacz stronę

Ze zbioru „Nie tak dawno w Tarnowskich Górach”

Rozdział 7
Zwierzęce strachy

W jesienną, pogodną sobotę trzech panów w powiedzmy – średnim wieku zabrało się do pracy przy stawianiu nowego ogrodzenia. Uzbrojeni w łopaty ochoczo zabrali się do kopania rowu na fundamenty. Wojtek i Kazik już miesiąc wcześniej umówili się, że pomogą Heńkowi w ramach odwiecznej, szkolnej przyjaźni, traktując to jako aktywny wypoczynek fizyczny po całym tygodniu pracy zdecydowanie innej, niż machanie łopatą.
Natrafiali ostrzem rydli na kamienie i skarby nagromadzone w glebie dzięki ludzkiej, niefrasobliwej działalności. Kiedy Wojtek w pewnym momencie wykopał kość, wstrzymał pracę i powiedział:
– No, moi panowie, tu mi pachnie zagadką kryminalną.
Dwaj pozostali podeszli do niego. Heniek uśmiechnął się pod nosem.
– To kość dużego psa – stwierdził jednoznacznie, bo jako lekarz weterynarii znał się na tym. – Widocznie poprzedni właściciele pogrzebali tutaj swojego pupilka.
– Zbezczeszczałeś miejsce wiecznego spoczynku, jego dusza będzie cię straszyć – stwierdził Kazik, a Wojtek zareagował stuknięciem się w czoło i skwitował:
– Według wszelkich doniesień naukowych, filozoficznych, etycznych i religijnych zwierzęta duszy nie mają.
– Nie całkiem masz rację, bo jeśli uwierzy się w możliwość reinkarnacji, to zwierzę, które kiedyś było człowiekiem jakąś duszę prawdopodobnie ma – powiedział Kazik, a Wojtek zaraz go zgasił:
– Możliwość reinkarnacji! Też mi pogląd, który stanowi źródło dowodów! Chyba na dalsze wydumania. Ludzie! Mamy XXI wiek, przestańmy kierować się baśniami. Więcej czasu poświęćmy poznaniu rzeczywistości, bo ogłupiamy się dywagacjami na temat tego, czego nie ma, a chyba jest, bo ktoś coś widział, czego nikt nie widział. Kazik, rozumiem, że fantazjujesz, nie twierdzę, że mgiełka tajemniczości ma zły wpływ na szarzyznę codzienności, ale nie róbmy sobie wody z mózgu. Niektórzy tylko czekają na łatwowierne masy ciemnego ludu wierzące w cuda, zabobony i duchy. Zwierzęta tylko niektóre dają z siebie coś pośmiertnie, mam na myśli dobrą pieczeń, rosół, kiełbasę. Co nie? Potwierdź moje słowa – zwrócił się do Heńka, który z racji wykonywanego zawodu miał najwięcej do powiedzenia.
– No… – przyznanie racji nie zabrzmiało zbyt stanowczo, bo dodatkowo Heniek zrobił zagadkową minę.
– Powiedz, że ty też zaczynasz świrować jak ten fantasta? – Wojtek wskazał na Kazika.
– W życiu zawodowym zdarzają się różne sytuacje, które trudno wytłumaczyć. Jeden z kolegów dał mi kiedyś swoją książę, takie historyjki związane z Radzionkowem. Rozsiadłem się wieczorem w swoim pokoju na poddaszu i czytałem. Według autora na obecnej Księżej Górze przed wiekami, za czasów pogaństwa znajdował się chram. Mieszkał tam i urzędował wróż, taki kapłan słowiańskiego bożka Welesa. Żyła także na wzgórzu stara wiedźma, która co wieczór jako sowa wyfruwała z chramu.
Dotarłem właśnie z czytaniem do miejsca, gdzie jest mowa o jej tajemniczych przemianach, kiedy przyszedł do mnie syn i poinformował, że na ganku jacyś ludzie na mnie czekają. Zszedłem na dół, patrzę, a tam młoda kobieta z towarzyszem, który dzierżącym w dłoniach karton.
– Panie doktorze, mamy problem. Jechaliśmy z Gliwic i w świetle reflektorów zauważyłam coś ruszającego się na szosie. To była sowa, chyba ma złamane skrzydło. O, proszę spojrzeć – rzekła i otwarła pudło.
– Żarty sobie ze mnie robicie? – powiedziałem z lekka oszołomiony.
– Nie, dlaczego? Nie leczy pan zwierząt? Przecież pana znamy!
– Przepraszam, właśnie czytałem książkę o tajemniczej sowie, dlatego tak zareagowałem.
Kazałem im zostawić ptaka i zapewniłem, że zajmę się przypadkiem. Karton postawiłem w korytarzu, zaraz z rana miałem coś z tym robić. W kuchni zerknąłem na zegarek i było akurat po północy.
– A rano okazało się, że kartonu z sową nie ma, diabeł go zabrał, bo sowa była jego nałożnicą – ironizował Wojtek.
– Ty stary świrze, ja tylko stwierdzam, że czasem są zbiegi okoliczności, po których robi się gęsia skórka – rzekł Wojtek i dodał inną historyjkę, też związaną z Radzionkowem.
– Pewien górnik chował świnię w szopce. Taka była oswojona, że chodziła za nim jak pies. Kiedy urosła do zabicia cała rodzina płakała. Protestowali, że nie będą jeść jej mięsa, więc górnik sprzedał ją do masarni. Przez pół roku nie jedli w rodzinie wieprzowiny. Podobno duch tej świni straszy rzeźników z Radzionkowa. Jeden opowiadał niedawno, że biegła przed nim, kiedy po ciemku jechał do pracy na rowerze. W efekcie zamiast wjechać pod mostek kolejowy, wylądował w krzakach.
– To zjawisko akurat potrafię wytłumaczyć. Białe zwierzątka nad ranem to nic dziwnego – stwierdził Wojtek i cała trójka parsknęła śmiechem.
– Ale żeby zaraz wielkości świni? – dodał Kazik.
Odezwał się dzwon na Anioł Pański, było południe. W tym momencie podbiegł do nich bezdomny pies, obwąchał kość i zaczął wyć, jakby w wielkim żalu.