Przed napisaniem „Rolady” powstało kilka opowiadań, których tematyka śmiało mogła się w niej znaleźć. Jednym z nich jest właśnie ten poniższy:
BEZBOŻNIK
Alfred był porządnym człowiekiem, na grubie robił od dawna. Ho, ho już za Niemca! Nigdy niczego z kopalni nie wyniósł oprócz klocka i wypłaty. Różnie wprawdzie było z doniesieniem tych rzeczy do domu. Klocka nigdy nie zgubił, ale z wypłatą rzecz się miała nieco inaczej, często przynosił tylko jej część, albo tylko sam pasek, na którym było napisane ile zarobił. Właściwie, nie ile zarobił, lecz ile dostał pieniędzy w kasie, bo z zarobkiem dzielił się hojnie w knajpie.
Należał do takich, którzy na co dzień cisi, raczej nieśmiali niezgrabnie taili swoje słabości. Naczelnym kompleksem Alfreda były włosy, a właściwie ich brak. Dlatego stale nosił kapelusz, nigdy go nie ściągał, tylko do spania i kiedy wypił, bo wtedy nic mu nie przeszkadzało. Było mu wszystko jedno po gorzołce. Zmieniał się z każdym wypitym kieliszkiem. Stawał się najpierw kontaktowy, potem jowialny, a na koniec sentymentalny i szczodry. W tej ostatniej fazie stawiał wszystkim w szynku, kupował w sklepie bombony, lizaki i rozdawał je napotkanym dzieciom.
Będąc pijany zawsze jednak wracał do domu, jeśli było lato posiedział chwilę z sąsiadami w laubie opowiadając ciągle te same wice. Potem przysypiał na ławeczce z cygaretką w kąciku wysuszonych, spieczonych ust. Babie swojej tylko gańbę przynosił takim stanem upojenia, ale co biedna miała czynić? Próbowała go tłumaczyć trochę przed koleżankami. Czasem narzekała i pomstowała, a sąsiadki pocieszały ją jak mogły, bo ich chłopi nie byli lepsi.
– Nie przejmuj się Maryjko, twój przynajmniej cię nie pierze – mówiła Lutka mrużąc oczy osadzone w fioletowo zabarwionych oczodołach. Próbowała kilka dni temu zaciągnąć męża do mieszkania, gdy ten w upojeniu sikał do ausgusa na korytarzu familoka. Dzieci sąsiadów, chachary pierońskie robiły go za błozna. Naśmiewały się z niego popychając na ścianę, skutkiem czego zanieczyścił całe otoczenie zlewu, nie wspominając o zmoczonych galotach i spodniokach.
To fakt, że Alfred nigdy by się tak nie zachował, miał jeszcze w sobie tyle kultury. Co najwyżej bekał drzemiąc w laubie, albo popierdywał, ale to się nawet trzeźwemu czasem zdarzy. O biciu baby też nie mogło być mowy. Po pierwsze takie otrzymał wychowanie w poszanowaniu kobiety, po drugie coś jej tam przecież ślubował, a po trzecie nie krzywdzi się kogoś kto dba o dom, opierunek i wikt. Tym ostatnim chyba najbardziej sobie zasłużyła na względy i bezpieczeństwo ze strony starego górnika.
Oprócz skłonności do trunków, miał jeszcze inną wadę – był notorycznym bezbożnikiem. Zaciągnięcie go do kościoła było możliwe, ale trudne. Jak tłumaczył – w kościele trzeba zdjąć hut i pokazywać się publicznie z glacą, a tego nie poradzi zdzierżyć. Żona od czasu do czasu dokonywała cudu i August szedł w niedzielę na mszę. Najczęściej po wypłacie, kiedy skruszony niczym syn marnotrawny chciał dać wyraz dobrej woli i postanowienia poprawy. Swoim grzesznym postępowaniem doprowadzał się do całkowitego uzależnienia od kobiety, więc nie warto mu było się sprzeciwiać
Do kompletnego odejścia na długi czas od praktyk religijnych doszło w latach sześćdziesiątych. Jeszcze przed końcem soboru watykańskiego II zerwał z parafią jakiekolwiek kontakty w sposób dosyć drastyczny. Stało się bowiem, że ksiądz, który chodził po kolędzie – młody wesoły wikary na odchodnym powiedział:
– Jak to jest, żeście som podobni do Gomułki, a w takim małym mieszkaniu siedzicie?- tak sobie zażartował i poszedł.
Kobieta została sama z chłopem i problemem. Na nic się nie zdały tłumaczenia, że kapelonek nie chciał go obrazić! Alferd nic nie powiedział, spojrzał spode łba, założył płaszcz i oczywiście hut, zazgrzytał zębami i wyszedł. Maryjka dobrze wiedziała gdzie, a reszcie familoka objawione to zostało po kilku godzinach. Dowiedzieli się że był w karczmie dopiero po jego przyjściu i zapamiętali ów fakt na długo. Pierwszy raz w życiu upił się Alfred na smutno, z lekka agresywnie. Wydzierał się w sieni i bluźnił przeciwko wszystkim księżom, a temu, który go obraził w szczególności. Dobrze, że wrócił na tyle późno, że ksiądz zdążył zakończyć wizyty i wrócić na plebanię. Pobić by go nie pobił! Ale mógłby się wielebny dowiedzieć co rozżalony pijaczek o nim myśli, a że nie myślał wtedy zbyt wiele opinie były raczej niskiego gatunku!
– Jezusie Nazareński, czemu ten kapelonek gębę otwierał – biadoliła Maryjka – Alfrid tak Gomułki nie cierpi!
– Nie? Skirz czego? Przeca Gomułka jest łysy choćby twój chłop! – rzekła sąsiadka.
– No właśnie beztóż go nienawidzi! – wyjaśniła Maryjka ze łzami w oczach.
Stało się więc, że Alfred już do kościoła zupełnie przestał chodzić. Są jednak w życiu okazje, które zmuszają każdego do przebywania w miejscu niechcianym. Taką przykrą koniecznością jest pogrzeb kogoś bliskiego. Umarło się biednej Maryjce nie cierpiała wiele boroczka. Alfred przed pogrzebem nawet nie dyskutował z rodziną, bo wiedział, że ostatnie pożegnanie żony musi się odbyć z całym rytuałem, bez wydziwiania i nienawiści wobec kleru. W kościele brali ślub, w kościele się rozstaną.
– Jedno yno mom życzenie – szepnął córce, kiedy wieczorem, dzień przed pogrzebem wracali z kostnicy po różańcu. – Załatw na farze, coby pogrzebu nie prowadził ten ksiądz, który mnie obraził.
– Tato! Tego księdza już dawno nie ma u nas! Jest teraz farorzem gdzieś za Katowicami! – córka oczy robiła ze zdziwienia. – Dwadzieścia lat mu to pamiętasz z powodu takiej głupoty!
– Dlo jednego głupota, dlo innego nie. Glaca, dziołcho to było i jest moje życiowe przekleństwo – odparł i trzeba mu było przyznać, że sporo w tym było racji.
W kościele Alfred czuł się trochę nieswój, jakby mu ktoś waty szklanej wrzucił za kragiel. Trzeba wiedzieć, były to już lata po soborze, a on jeszcze nie uczestniczył w mszy według nowego obrządku. Kapłan wyszedł we fioletowych szatach i mszę odprawiał przodem do wiernych. Nawet się chłopu podobało, bo wszystko czytane w zrozumiałym języku. Tragedia nastąpiła podczas ofiarowania. Alfred poszedł pierwszy, a niestety nikt go nie poinstruował, że teraz chodzi się naokoło nowego ołtarza i pieniądze rzuca do koszyczka na stopniach schodków do tabernaculum. Wszyscy wierni oniemieli, bo świeżo owdowiały Alfred wlazł jak dawniej za stary ołtarz.
Tego zabytkowego ołtarza nie dało się docisnąć całkiem do ściany w ich kościele. Zresztą prezbiterium było bardzo obszerne i mógł stać nawet na swoim miejscu. Z tyłu kościelny urządził sobie magazynek przedmiotów niezbędnych do posługi, dekorowania czy mycia świątyni. Stały tam wiadra, konewki, wazony, drabina i szereg innych przedmiotów.
Kapłan, chociaż stał do tego zdarzenia tyłem, widział po minach ministrantów i konsternacji ludzi idących kolejno w ofierze, że coś się za jego plecami święci. Przerwał modlitwy i z niemałym zainteresowaniem oczekiwał na wyjście Alfreda zza ołtarza. Nawet organista przestał śpiewać i z cicha pogrywając wyciągał szyję, żeby lepiej się przyjrzeć.
Alfred przedzierał się dzielnie przez wszystkie graty. Wpadł w ramiona figurze, którą nosili na Boże Ciało. Potracił wysoką drabinę, aż zachwiały się starodawne rzeźby na ołtarzu. W końcu wyszedł! Cały brudny i osnuty pajęczynami. Nikomu nie wypadało się śmiać – wiadomo, przecież to kościół, a do tego msza pogrzebowa. Jedna z przyjaciółek Maryjki, cała czerwona od hamowanej wesołości szepnęła siedzącej obok kobiecie:
– A to się Ponbóczek zemścił na dioseckim bezbożniku!
– I Maryjka tyż. Pewnikiem się tera cieszy w niebie. Mo chłop za wszystko! – dodała sąsiadka.
Wieczorem, już po stypie siedział sobie w knajpie rozżalony wdowiec z kolegami.
– Czymu jo niy umar, yno łona, czymu!? – płakał nad kuflem piwa, a kamraci pocieszali go jak umieli. Im więcej użalali się nad losem Alfreda, tym więcej stawiał piwa i gorzałki.
– Nigdy bych se niy pomyśloł, żeś babie tak przoł! – powiedział kolega łykając rolmopsa, po wypitej pięćdziesiątce.
– Przoł, niy przoł, ale bych na ofiara iść niy musioł! Tako gańba, pajynczyna na glacy!
– Twoje zdrowie, Alfred, niczym się nie przejmuj – wypili kolejny toast.
Jeden z nich, który już całkiem zesłabł przebudził się na chwilę, podniósł głowę i wybełkotał:
– Twoje zdrowie i twojej baby!
– Ty głupku! Jego baba jest już na kerchofie! – nakrzyczeli na niego.
– A co? Tam dopiero trza mieć zdrowie – powiedział i ponownie ułożył swoją siwą głowę do snu między talerzykami.