Kiedyś dawno, dawno temu podczas rozkładanie sceny na rynku okazało się, że leżał pod nią nieboszczyk. Bazując na tym motywie napisałem przed laty kryminał, a oto króciutko jego fragment.
Całość akcji toczy się w odmętach muzycznego bigosu. Ryk wykonawców na sceny odważnie chałturzących mimo fruwania pomidorowych szrapneli, miesza się z ujadaniem światowej pop tandety puszczanej przy karuzelach w pobliżu rynku. Jeden wielki mega – hałas spowijający wszelkie atrakcje musi rodzić pytanie, czy aby ludzie falujący w tej ciżbie nie są bardziej ofiarami niż uczestnikami Gwarków? Jeśli nawet ofiarami są, nie odczuwają tego, jest im w pewnym sensie dobrze i o cierpieniach nie myślą. Ból głowy i zmęczenie pojawić się mogą nad ranem w formie po imprezowego kaca.
Tamtego, pamiętnego roku ofiara gwarków niestety była, taka prawdziwa! Zwłoki znaleźli robotnicy rozbierający we wtorek estradę pod ratuszem. Młody mężczyzna leżał u podnóża schodów wiodących do gmachu. Miał rozbitą głowę, chyba połamane ręce i nogi, bo skręcony był dziwnie, niby mistrz jogi, albo raczej cyrkowy człowiek – guma. Wygląd denata sugerował, że zanim przeszedł na łono Abrahama trochę się nacierpiał fizycznie.