Jedno z najstarszych moich opowiadań, pomysłów raczej. Napisałem pierwowzór jeszcze w szkole podstawowej. Było tam inne zakończenie, ale temat podobny.
Wigilijna noc
W kuchni dosuszały się naczynia – cała sterta po wigilijnej wieczerzy. Atmosfera delikatnie trąciła wspomnieniem niedawno pieczonej ryby, do tego dodając aromat pierników i cytrusów w sąsiedztwie na stole otrzymuję nastrój niepowtarzalnego wieczoru. Za chwilę zaparzę kawę, która dopełni błogostan spokoju po wigilijnej zawierusze przygotowań i perspektywę radosnych świąt. Kawa pomoże mi przetrwać do pasterki, ale jeszcze na wszelki wypadek nastawiłem budzenie w telefonie komórkowym. Postęp techniczny wyparł czynność nakręcania budzika. Kilka naciśnięć na klawisze nie jest w stanie zastąpić romantyzmu drzemiącego w mechanizmie sprężynowym. Brało się chłodny zegar do ręki i za każdym przekręceniem czuło się, że coś w metalowym wnętrzu żyje, jakaś duszyczka nabiera sił do akcji, jednocześnie zapewniając, że nie zawiedzie twego zaufania. Wtedy można było zasnąć z tą myślą, że całą rzeczywistość przekazałem wiernemu przyjacielowi, czuwającej pielęgniarce, albo niani opowiadającej na dobranoc bajki, które po kilku oddechach przechodzą w kolorowe sny….
Woda zabulgotała w czajniku i po chwili już siedziałem wygodnie w fotelu, z radia sączyły się kolędowe melodie. Rodzinka spała, ja zrobiłem kilka łyczków parzącej usta kawy i sięgnąłem po rozpoczętą przed tygodniem książkę. Wtedy usłyszałem ciche człapanie naszej suki. Leniwie przygramoliła się do moich nóg i spojrzała mi w oczy tak inaczej, tak wigilijne jak co roku.
– Nie, nie! Nic z tego nie będzie! – wyszeptałem. – W tym roku nic mnie nie omami. Nie zauroczysz mnie psino, nie będę z tobą rozmawiał! Nawet nie otwieraj pyska!
– Jak sobie życzysz – odparła i poszła na swoje legowisko.
Znowu dałem się nabrać, albo zasypiam. Z wrażenia polałem się kawą. Wstałem i poszedłem do kuchni. Wyjąłem z lodówki kawałek ryby i przywołałem psa.
– Masz głupoto żarcie – rzuciłem jedzenie do miski.
– Nie mam apetytu, całą wigilię faszerujecie mnie, zaraz chyba zwymiotuję i nie mów do mnie głupoto, bo … bo sam jesteś głupi!
– Marsz na miejsce niewdzięczny psie! – Ciśnienie mi się podniosło, prawie krzyczałem.
– Obudzisz ludzi. Zacznij się zachowywać jak człowiek – zrugała mnie suka Zrezygnowany opadłem na fotel. Niech się dzieje, co chce. Jest wigilia czas cudów, moja suka znowu przemówiła. Przysięgam, że po świętach pójdę do lekarza.
– Źle się czujesz? Przyniosę ci szklankę wody. – Znowu stała przede mną i błyszczącymi oczyma prawie dotykała mnie wzrokiem.
– Tymi ślepiami jeździsz po mnie tak, jakbyś oblizywała kość. Dlaczego mi to robisz? – Mój głos drżał, wydawał się obcy i chyba faktycznie mówiłem zbyt głośno gdyż z pokoju córki doszły mnie jakieś odgłosy. Chwiejnym krokiem poszedłem sprawdzić, co się dzieje. Boże! Dwa chomiki w klatce siedziały przy misce z karmą i opowiadały sobie dowcipy.
– Chcesz kukurydzę?”- Zapytał ten bardziej kudłaty, a drugi rzucił we mnie żółtym ziarnem prosto w czoło.
– Chyba napiję się wody. Proszę przynieś pół szklanki” – poprosiłem sukę. Końcowy etap depresji nastąpił wtedy, gdy wynurzyła się z akwarium złota rybka i też przemówiła.
– Dzisiaj ja mam trzy życzenia. Pierwsze: niech mi ktoś w końcu umyje szyby w tym akwarium, drugie: podgrzej wodę, bo już kaszlę z przeziębienia, a trzecie, najważniejsze: weź stąd gupiki, bo z tą hołotą nie wytrzymam.
Włączył się alarm! Budzenie! Wstawać! Całe szczęście były to senne majaki. Budząc córkę na pasterkę przykleiło mi się do podeszwy ziarno kukurydzy, (ale te chomiki śmiecą). Napiłem się wody (skąd się tu wzięła woda w szklance?), a suka podrapała się po głowie. Coś ją swędzi albo pokazuje mi, że zwariowałem.
moja Czikita… jakbym ja widziała żywą….