Kontynuuję publikację staroci. Opowiadanie, bajeczka taka sobie z 1979 roku. Napisałem to we Wrocławiu, ale opublikowane zostało kilka lat temu w „Gwarku”.
Kubeł
W centrum wielkiego miasta, na przystanku autobusowym stał kubeł na śmieci. Niczym specjalnym się nie wyróżniał. Ktoś, kto go malował przypuszczał, że duże ilości naniesionej farby uchroni blachę przed korozją. Dlatego na ścianach zewnętrznych widniały obskurne zacieki, które razem z zadrapaniami oraz rdzą, ( bo niestety gruba warstwa zielonej emalii nie zahamowała procesów chemicznych w strukturze prymitywnej stali) stanowiły ozdoby kubła. Na dodatek jedna strona miała głębokie wgłębienie, prawdopodobnie ślad po bucie szalonego kibica, pijaka lub wspaniale bawiącego się nocnego towarzystwa, a może zderzaka któregoś samochodu parkującego na chodniku. Ten mały, obskurny światek był miejscem bytowania mieszaniny wielu przedmiotów już niepotrzebnych ludziom, doraźnie wyrzucanych z kieszeni, podartych, lub niedojedzonych. Takie niewielkie ohydztwo cywilizacji. Spoglądając z góry od razu rzucał się do oczu spory kłąb pomiętej gazety. Górowała nad odpadkami przez to, że była lekka, a dodatkowo kontrast czarnych czcionek i jeszcze jako takiej bieli powodował, że musiała być widoczna. Płachty jej stronic trącał wietrzyk – smrodek spalinowy znad jezdni – dmuchał niby w żagle tak, że szemrała i łopotała w zależności od siły wiania i wierciła się bezustannie.
– Niech się pani tak nie kręci, bo nie siedzi tu pani sama – warknął nadgryziony Pączek z marmoladą, który wyglądał jeszcze całkiem smakowicie, chociaż z jednej strony ubrudzony pyłem i piaskiem. Widocznie wypadł z ręki dziecku, którego matka gnała do autobusu.
– Ja się nie wiercę proszę pana mnie po prostu roznosi energia. Mam w sobie tyle wiadomości, nowiny z całego świata chętnie się nimi z państwem podzielę – szczebiotała.
– Och, pani chyba przesadza – powiedziała złośliwie Torebka po cukierkach. – Już odrobinę panią przeczytałam. Nic szczególnego! Wypadek pod dworcem i pijak pobił żonę. Coś malutki ten pani „cały świat”. Jest pani zwykłym brukowcem! Ha! Ha!
– A energia będzie ją rozpierała, gdy ją ktoś podpali! – dorzucił kąśliwie Pączek
Wypalone zapałki słysząc te słowa jeszcze bardziej zwiesiły łebki, a Niedopałek papierosa wypuścił ostatnie tchnienie. Oni najlepiej w tym towarzystwie znali smak ognia.
– Jesteście złośliwi, ale wybaczam wam, bo przecież propaganda, którą reprezentuję jest pokarmem dla plebsu, czyli dla was. Spełniam dziejową misję nie patrząc na przeszkody stawiane mi przez głupi motłoch – Teraz ona stała się niemiła. – Owszem opisuję też banalne wydarzenia, lecz w głębi mojej tkwią komentarze znanych ludzi.
Aby to potwierdzić ruszyła się nieco i rozchyliła ostatnie strony.
– Ogłoszenia! Auta skasowane kupię! – ryknął Pączek. – Ej! Słyszycie! Bilety! Jest szansa dla was! Ktoś skupuje skasowane przedmioty, może i was ktoś potrzebuje.
Bilety faktycznie czuły się skasowane, mało przydatne i bez perspektywy. Wisielczy humor Pączka spotęgował nastrój przygnębienia wśród mieszkańców kubła. Trudno właściwie nazwać ich mieszkańcami, bo kubeł był tylko poczekalnią przed ostateczną degradacją z życia ludzkich przedmiotów, przedsionkiem czegoś, czego nie znali, ale przecież spodziewali się tego wewnętrznym swoim przeczuciem – intuicją niepotrzebnego śmiecia! Gazeta, która cały czas była na górze świadoma swojej społecznej pozycji, chociaż zła na wredne towarzystwo, odezwała się chcąc rozładować ponurą atmosferę:
– Dla zabicia nudy przeczytam wam nowinki: z Ameryki…-
– Daj spokój babo z nowinami! Jest pani wczorajsza. W kącie leży zdarty Afisz o dzisiejszym koncercie i gęby nie otwiera, a pani wciąż nas dręczy tymi przedpotopowymi rewelacjami – uciszył ja Pączek.- Jest pani stara, myślę, że to chyba właśnie pani śmierdzi starzyzną – niszczył ją bezlitośnie.
Gazeta rozpłakała się rzewnymi łzami, a może deszcz leciał, bo zrobiło się mokro. Torebka, obawiając się wilgoci, nabrała do wnętrza powietrza i rzekła na wdechu:
– Nie wiem, czy to Gazeta ze starości, czy coś innego, ale śmierdzi okropnie. –
W kuble zakotłowało się, wszyscy zaczęli szukać przyczyny niemiłego zapaszku. Rzucali podejrzenia jeden na drugiego, posądzeniom nie było końca. Zaczęto sobie wygarniać sprawy zupełnie nie związane z zapachem. Chciano nawet powołać specjalny trybunał, ale nie dogadali się, kto ma jemu przewodniczyć. W końcu Pączek, który przetaczając się po dnie obwąchał każdego dotarł w najciemniejszy kąt i ryknął:
– Mam cię śmierdzielu! Ogryziony szatański owocu!
Wszyscy skierowali wzrok na miejsce, gdzie nie wadząc nikomu leżał Ogryzek. Poczerniały, kapiący przefermentowanym sokiem rzeczywiście trącił.
– Czego się czepiasz, sam jesteś ogryziony – bronił się Ogryzek
– O nie! Nie ogryziony, lecz nadgryziony i zawsze takim pozostanę – nadgryzionym Pączkiem. Ty zaś nie jesteś Jabłkiem, ale konkretnie Ogryzkiem
Cała reszta śmieci nacierała na niego nie przebierając w słowach, a gdy już wyładowali całą złość, po krótkiej naradzie postanowili, że Ogryzek zostanie wykluczony ze społeczności. Za to po pierwsze, że śmierdzi, po drugie, za to, że…. śmierdzi, no i …w ogóle, że jest Ogryzkiem. Na podstawie demokratycznej decyzji pacnął Ogryzek całą swoją soczystością na chodnik. I chociaż w kuble niewiele się zmieniło wszyscy orzekli, że jest zdecydowanie lepiej, bo demokratycznie. Nic tak nie jednoczy jak demokratycznie czyniona niegodziwość i bzdura.