Zaznacz stronę

Przeglądam nagromadzony materiał w komputerze. Ależ się tego nazbierało!

Złote serce skarbnika

Górnik siedział na przesypie węgla w kopalni. Był poniedziałek, po małym rodzinnym święcie trochę sen go morzył. Zbyt długo siedzieli u teściowej na urodzinach.
– Ty! Nie śpij, pilnuj roboty, bo cię zasypie – ktoś go szturchnął w bok.
– O wszyscy radzionkowscy patronowie! – krzyknął wystraszony i podskoczył – Panie sztajgier, szczęść Boże! Nie śpię, tylko się kapkę zamyśliłem.
Przetarł oczy i przyjrzał się osobie, którą wziął za sztygara. Nie, to jakiś obcy, albo nowy. Starszy, postawny, trochę przygarbiony.
– Wybaczcie panie, ale kim wyście są? – zapytał trochę przestraszony. Inżynier z Urzędu Górniczego?
– Tak z tego najważniejszego! Ja jestem Skarbnik, mamlasie!
Pociemniało chłopu przed oczami, ani chybi już po nim, przecież duch pokazuje się przed śmiercią. Zaczął zębami szczękać ze strachu i prosić Skarbnika o litość.
– Przestań głuptasie! Tak tylko przyszedłem cię spamiętać, żebyś jakiej katastrofy nie zrobił. Jeszcze ci raz mówię, nie spij.
– Jak tu się trochę nie zdrzemnąć, kiedy robota nudna i czas się dłuży.
– No to rób swoje, a ja ci będę opowiadał. Wspomniałeś radzionkowskich patronów, zaraz usłyszysz o nich prawdę, jak przez tę ziemię wędrowali.
– Bóg wam zapłać panie Skarbik, że mnie zabić nie chcecie, a jeszcze pogadać z wami można.
– Wiesz chłopie, mi się też tutaj już nudzi, tyle lat przesiedziałem, wszyscy się mnie boją, a ja mam przecież złote serce!
– Jak to – złote serce? – dziwił się górnik.
– Posłuchaj, było to tak – tu Skarbnik rozpoczął opowieść o prastarych radzionkowskich czasach.