Miałem się wstrzymać od pisania takich tekstów, powinienem się zabrać za prozę. Jakoś tak jednak wyszło podczas drugiego śniadania.
Wyprowadzeni w pole
Wiatrem podszyte – strachy na wróble,
Lekko stoimy, choć żyć jest trudniej…
Pustka nadyma w ubraniach przestrzeń,
My o tę nicość błagamy jeszcze…
Dumnie wznosimy głowy słomiane,
Ktoś kapelusze założył na nie,
Wykrzykujemy: „nic o nas, bez nas”
Harde i dzielne szkielety z drewna…
Gdy kręgosłupa sękaty kijek
Wskutek myślenia wilgocią zgnije,
W poczuciu krzywdy straszymy ptaki,
Żeby się podle odegrać na kimś.
Dramat piszemy, łzawą poezję,
Grabiami gramy koncert na grzebień –
Kulturą zwiemy dziwactwo z błota
Z czego się śmieją ptaki na płotach.
Demokratycznie deszcze wchłaniamy
Do garniturów workiem łatanych…
Słoma – ta z butów aż oczy kole –
Wyprowadzeni jak strachy w pole.
Czegoś mi brakuje, chyba za słaby akcent końcowy