Zaznacz stronę

Mamy pierwszą niedzielę Wielkiego Postu. Zachciało mi się pójść do kościoła na 6:00 do starego kościoła kamilianów w Tarnowskich Górach. Podczas czytań na dzień dzisiejszy przypomniałem sobie, że napisałem kiedyś parafrazę tego, co przekazał św. Łukasz. Gdybym był rekolekcjonistą, to pewnie wygłosiłbym ten utwór na kazaniu.

Pustelnik

Oryginalne pomysły nie zawsze wychodzą człowiekowi na dobre, a ekstrawagancja w działaniach chwalebnych nie jest wskazana, bo daje zgoła odmienne efekty. Tak się stało, gdy zapragnąłem odmienić swoje nieprawe oblicze. Mając na sumieniu bagaż przewinień, nie do końca odpokutowanych win, zrozumiałem, że trzeba przejść gruntowne oczyszczenie. Wymyśliłem, że najlepszym czasem na takie przedsięwzięcie będzie Wielki Post. Chciałem jak Chrystus – najlepszy wzór do naśladowania – poddać się próbie charakteru i pościć przez czterdzieści dni w kompletnym odosobnieniu. Po uzgodnieniu wszystkiego z najbliższymi udałem się na pustkowie, aby tam w modlitwie i ascezie medytować nad sensem swojego bytu.
Łatwo nie było, ale trzymałem się nieźle – do Wielkiego Tygodnia. Wtedy, zapewne z powodu ciężkich warunków bytowania, wyostrzyły mi się zmysły i intuicja; wyczułem czyjąś obecność. Lęk, a także gęsia skórka, która pokryła moje ciało były efektem świadomości, że ktoś mi towarzyszy. Wkrótce, z oparów mojej wyobraźni wyłoniła się znajoma mi postać szatana.
– Nie ciebie chciałem zobaczyć po tak długich i żarliwych modlitwach. Idź precz! – stanowczym głosem dałem mu do zrozumienia, że nie życzę sobie tej wizyty.
– Kogo chciałeś zobaczyć? Ja jestem twój diabełek, wylazłem z ciebie, zwyciężyłeś bracie. Jesteś oczyszczony z wszystkiego zła, przynajmniej z mojej strony patrząc. Dlatego przestań już pościć, pojedz sobie. Tyle tu kamieni, przemienię je w chleb. Jestem w stanie zrobić to dla ciebie w dowód uznania, na pożegnanie. Posilisz się i uduchowiony wrócisz do domu. Lepszy, nawrócony, jednym słowem nie ten człowiek.
Odpowiedziałem mu bez wahania ewangelicznym cytatem:
– Nie samym chlebem żyje człowiek.
– Tak, wiem, są lepsze przysmaki, ale chlebek świeży, chrupiący, a zwłaszcza po takiej głodówce smakuje wspaniale. No! Sprawdź tylko jaki jestem cudotwórca, skosztuj tylko, proszę.
Dałem się namówić, tyle dni bez jedzenia to faktycznie lekka przesada. Ugryzłem kawałek przemienionego w pieczywo kamienia i poczułem potworny ból w szczęce.
– Oj! Biedaku, wyłamałeś sobie ząbek! Przepraszam, to taki głupi żart, ale nie przejmuj się zrekompensuję ci to sowicie. Pójdź za mną – zachęcał.
Zaprowadził mnie na pagórek i pokazał wspaniałą krainę. Majątki ziemskie, pola z zieleniejąca oziminą, w innych miejscach połacie przygotowane do wiosennych zasiewów.
– Dam ci to we władanie, jeśli tylko upadniesz przede mną na kolana i złożysz mi pokłon. Co ty na to?
– Szykujesz draniu podstęp – odparłem sepleniąc z powodu braku zęba i sączącej się z dziąseł krwi. Nie wierzę ci, a poza tym nie tobie będę oddawał pokłony!
– Dobrze, dobrze. Nie musisz się specjalnie kłaniać, tylko delikatnie kiwnij głową, nikt oprócz nas tego nie będzie widział, a taki majątek zawsze się przyda. No kiwnij i uwierz, że nic się wielkiego nie stanie.
Kiwnąłem więc lekko głową i faktycznie nic się nie stało, może tylko to, że wyszedłem na idiotę.
– Widzisz jak poszło gładko! Weź to sobie, te ziemie są twoje.
– Jak to mam zabrać?
– Idź do właściciela i powiedz, że od teraz te ziemie są twoje, bo dał ci je szatan.
Za późno zrozumiałem! Znowu zrobił ze mnie wariata. Byłem wściekły, a diabeł uśmiechał się pod nosem.
– Nienawidzę cię – powiedziałem patrząc mu prosto w oczy. – A do siebie czuję wstręt. Zamiast wytrwać w postanowieniach i odnowić się duchowo, dałem się zwieść diabłu. Bóg mi tego nie wybaczy, na zawsze odwróci się ode mnie.
– Nie narzekaj, Bóg cię nie zostawi będzie chronił, nie jest taki pamiętliwy. Jeśli chcesz się przekonać pójdź jeszcze raz za mną.
Tym razem poszliśmy do kościoła, na wieżę.
– Skocz na dół, a zobaczysz jak aniołowie na rękach cię zniosą, żebyś nie uraził swej nogi.
– Diable, masz mnie za całkiem głupiego. Nie przypuszczasz chyba, że mógłbym z tej wysokości skoczyć bez uszczerbku dla ciała – wyśmiałem go. – Przesadziłeś z tymi pomysłami.
– Przeniknąłeś moje myśl – odparł bies i na moment jakby się skurczył ze wstydu, że ktoś rozszyfrował jego podstęp. Więcej było w tym aktorstwa, niż prawdziwego zakłopotania. Dodał zaraz z koleżeńskim uśmieszkiem:
– Bystry jesteś, oczywiście zabiłbyś się skacząc z wieży, ale spróbuj zeskoczyć przynajmniej z kościelnego parkanu. Przekonasz się wtedy jak anielska moc chroni cię przed nieszczęściami. Nabierzesz więcej zaufania do opatrzności.
Skoczyłem i… coś tylko chrupnęło w nodze… W szpitalu założono mi gips, bo złamałem kości podudzia. Wielkanoc przeleżałem w łóżku wściekły na siebie i pełen wyrzutów sumienia. Byłem zmuszony spędzić kolejne tygodnie na rozmyślaniu jak wiele mnie różni od wzorca świętości. Tym razem w pustelni łoża boleści, doszedłem do prostego wniosku, że nie powinienem się wdawać z szatanem w żadne dyskusje, a prawdziwy post jest dla osób z prawdziwym charakterem.