Zaznacz stronę

Rozdział 15
Lampion

Kazik stał w kolejce do kasy w hipermarkecie i czuł się jakoś dziwnie nieswojo, jakby coś go niepokoiło od środka. Nie mógł wytłumaczyć rozdrażnienia w żaden sposób, przecież nie tym, że stanął za kimś, kto wyładował na taśmę całe góry produktów i niemiłosiernie się z tym grzebał. Nic Kazika nie zmuszało do pospiechu, czas nie gonił do żadnych obowiązków, a jednak stał wsparty na poręczy wózka i przebierał nagami. Potem, kiedy już miał płacić, a właściwie podczas wklepywania pinu pomylił numery i cały proces musiał wykonywać po raz kolejny.
„Ciśnienie się zmienia, czy na śnieg idzie, że mi zaczęło mieszać się w łepetynie?” – rozważał w myślach całą sytuację i z opuszczoną głową, wpatrując się w czubki butów pchał wózek z zakupami do przodu. Ktoś mu stanął na przeszkodzie, Kazik chciał ominąć osobę, ale ta jakby złośliwie tarasowała przejście. Podniósł głowę…
– Ewa? – mało nie krzyknął.
– A kogo się spodziewałeś? – zapytała stojąca przed nim kobieta uśmiechając się od ucha do ucha. – Zauważyłam cię już między półkami i śledzę od jakiegoś czasu. Przechodziłam obok, a ty nawet nie zwróciłeś na mnie uwagi. Taki kolega jesteś!
– Nie oglądam się za kobietami – ripostował.
– Niemożliwe!? Tak się zestarzałeś, czy może jesteś chory? – żartowała Ewa, dobrze znała jego grzeszki młodości, słabość do niesamowitych historii i dziewczyn. – Może mnie nie poznałeś? Czyżbym się aż tak zestarzała?
– Przestań mnie torturować tymi pytaniami! – zaperzył się. – Zestarzeliśmy się wszyscy, a ty gdzieś zniknęłaś, nie pokazujesz się i nie ujawniasz. Ślad za tobą zaginął, obraziłaś się Czarownico?
Dodał na koniec jej przezwisko. Tak ją w ogólniaku nazywali, bo miała nietuzinkowe cechy charakteru, a do tego zwykle wszystko jej się udawało, wychodziła z każdej opresji cało. Kazik był pewien, że to jej wzrok powodował u niego stan niepokoju.
– Mamy wszyscy swoje życie, weszliśmy po maturze w inne towarzystwa, jeśli jest nam w środowisku dobrze, to trudno mieć pretensje, że nie podtrzymuje się dawnych znajomości. Często obowiązki, prozaiczne sprawy zatrzymują człowieka w domu, a niektórym się zdaje się zaraz Bóg wie co – tłumaczyła Ewa. – Siedzę sobie spokojnie w domu, trochę pracuję, trochę niańczę wnuki i tak jakoś czas w rodzinnym gronie mija. Dzisiaj też pewnie nie przyjechałabym do Tarnowskich Gór, ale musiałam zrobić większe zakupy, a przede wszystkim dostać jakąś lepszą baterię do lampionu wnuka. Jeżdżę z nim często na roraty i wyobraź sobie, że coś się dzieje dziwnego. Po dwóch dniach wysiadają baterie.
Mój mąż śmieje się, że to sprawka jakiegoś ducha, a stara ciotka bajdurzy o złośliwym utopcu, który włóczy się w okolicach stawu w Ziemięcicach.
– Z lampionami na roratach zawsze był problem. Płonęły albo zgniecione kończyły egzystencję w zaspie – stwierdził Kazik. – Z utopcami też.
W tym momencie Ewa roześmiała się od ucha do ucha i rzekła:
– Ale ze mnie kretynka! Nie widzieliśmy się tyle lat, a ja opowiadam o codzienności i bzdurach.
– Po pierwsze – nie uważam, że to są bzdury, a po drugie takie przechodzenie do spraw codziennych w rozmowie po tylu latach niewidzenia się oznacza, że nie rozdzielił nas dystans czasu. Właśnie, a propos czasu, jeśli się wyrwałaś na chwilę, to zrób ją trochę dłuższą i porozmawiamy w knajpce, a nie przy wózkach z zakupami, jak stare plotkary!
Ewa zbytnio nie oponowała, chociaż mogła znaleźć byle jaką wymówkę. Zadzwoniła tylko do męża i za dziesięć minut już siedziała z Kazikiem przy kawie. Chciała poruszać różne tematy zawodowe i osobiste, ale jej kompan z uporem maniaka wracał do sprawy lampionu i rorat.
– Widzę, że ciągle świrujesz z horrorami – żartowała Ewa. -Nie przeszło ci.
– I kto to mówi? Ta, która potrafi wzrokiem człowieka przyciągnąć w sklepie. Nie śmiej się ze mnie, rozejrzyj się wokół siebie i zobacz ile się dzieje niesamowitości. Teraz w adwencie, kiedy zima z jesienią walczą o dominację ludzie nie potrafią psychicznie dojść do ładu. Długa pora ciemności daje sporo okazji do spotkania czegoś, lub kogoś, kto nie mieści się w kanonach nowoczesnego świata – powiedział Kazik.
– Gadasz jak ta nasza stara ciotka. Twierdzi, że utopiec niszczy adwentowe lampiony. Opowiada historyjkę, która zdarzyła się w latach pięćdziesiątych. Dawnymi czasy jej sąsiad, pan Józek, jak co tydzień w środę, jechał wcześnie rano, po ciemku przez Ziemięcice do Pyskowic furmanką z ziemniakami. Konie prychały i niespokojnie tupały kopytami, furman przypuszczał, że ktoś rzucił urok przez sztachety, bo po drodze mijał różne domostwa i chcąc, nie chcąc narazić się mógł na ciekawskie spojrzenie, które według niego drażniły zwierzaki. Józek spluwał trzykrotnie za siebie, ale nic nie pomogło. Kiedy był na wysokości stawu przed Ziemięcicami, konie stanęły i nie chciały iść dalej. Pociły się, prychały i oddychały ciężko jak miech kowalski. Chłop był załamany, to że nie sprzeda kartofli było pryszczem w porównaniu z chorobą koni. Przypomniał sobie, jak matka mu kiedyś wspominała, że będąc pod wpływem silnego uroku, należy zdjąć koszulę i przetrzeć nią twarz trzykrotnie w prawo. Zszedł z wozu, mimo zimna zdjął kufajkę i koszulę flanelową, a wtedy jakiś człowiek zaczął z tyłu wozu kraść worki. To już pana Józefa doprowadziło do rozpaczy. Odruchowo zdjął z boku wozu lampkę naftową, żeby przyjrzeć się złodziejowi. Podobno rabuś ubrany był niczym myśliwy i był cały mokry. Zaczęli się szarpać, ale tamten miał straszną siłę dopiero kiedy Józef przywalił mu pięścią z głowę, delikwent się przewrócił, a wtedy chłop prał go czym popadnie, nawet w furii przylał mu kilka razy palącą się naftówką. Tamten zawył i uciekł w kierunku stawu. Konie Józefa cudownie odżyły, a on sam trochę oszołomiony zdarzeniem zatrzymał się jeszcze przed kościołem w Ziemięcicach, żeby się pomodlić pod krzyżem. Ciotka twierdzi, że tym dziwnym osobnikiem był utopiec. Od tego czasu nikt nie może przejść tamtędy spokojnie z czymś płonącym, bo zaraz gaśnie. Obecnie wozi się dzieci do kościoła, ale kiedyś same zaiwaniły pieszo na roraty. Mój mąż twierdzi, że kiedyś szedł z kolegami i jeden z nich zapalił świeczkę w lampionie, żeby lepiej widzieć drogę. Wtedy nagle powiało znad stawu, a chłopak przewrócił się. Lampion wypadł mu z ręki i gdzieś go poniosło w ciemności. Wracając z kościoła chcieli go znaleźć, ale na próżno.
– Utopiec go zabrał – stwierdził krótko Kazik. – A twój wnuczek pewnie w samochodzie bawi się lampionem?
– Oczywiście! A co, chcesz mi powiedzieć, że utopiec się zrobił nowoczesny i teraz psuje baterie? – Ewa mrużyła oczy z niedowierzania, że ktoś przy zdrowych zmysłach może wierzyć w takie bzdury.
– A jak to chcesz wytłumaczyć?
– Właśnie tym, że bawiąc się wyczerpuje baterie. Nie rób mi wody z mózgu, bo taka naiwna to nie jestem. Co innego opowiastki starej, sklerotycznej ciotki, a co innego realne życie.
– Jeśli nie wierzysz, to zrób eksperyment. Zatrzymaj się na chwilę i wystaw lampion przez okno auta – poradził Kazik, a ona postukała się w czoło, potem spojrzała na zegarek.
– Niestety muszę już jechać. Skoro się spotkaliśmy, to może wymienimy numery telefonów. Mogą się przydać – powiedziała Ewa na odchodnym.
Przydały się. Po kilku dniach zadzwoniła.
– Zrobiłam tak, jak mi kazałeś.
– I co? – Kazik rzucił krótkie pytanie.
– Tragedia w rodzinie, ktoś wyrwał mi lampion z reki. Wykrakałeś utopca.
– Nie to ty go przyciągnęłaś wzrokiem, Czarownico!