Myślałem, że dzisiaj nie napiszę niczego. Na blogu w „Gwarku” skarżyłem się na pustkę w głowie spowodowaną pracą „bezsensownie zawodową”. Potem coś mnie tknęło, żeby przesłuchać zapiski, jakie robię często na dyktafonie podczas spacerów niedzielnych. Przypomniałem sobie bzdurny motyw, poezję z humorem wisielczym…
Samobójczy spacer
Z dłońmi w kieszeniach i w duszy z pustką
Na samobójczy wyszedłem spacer,
Lękam się spojrzeć w kałuży lustro,
Z pewnością diabła na dnie zobaczę…
Ustom zezwalam paciorek klepać,
Suchych wyrazów sens górnolotny…
Czuję, że rodzi się wielka przepaść –
Między światami kanion samotnych…
Wchłania mnie przestrzeń na górki grzbiecie,
Chciałbym się wybić z ptaka lekkością
I jak latawiec w błękit ulecieć,
Chmurę kłębiastą na strzępy pociąć…
Wokół gałęzi wiatr tańczył twista,
Potem przeczesał pole ozime,
Nagle pogoda stała się dżdżysta,
Więc ja do domu biegiem wróciłem.
Gdzie samobójstwo jest w taki razie,
Ktoś o psychikę spyta stroskany?…
Bo powiesiłem wzrok w krajobrazie
I sam musiałem bić się z myślami…