Zaznacz stronę

Przeszukuję wszelakie dyski i znajduję różne notatki, ale przede wszystkim przypominam sobie o niegdyś napisanych książkach. „Legendy Radzionkowa”  pozycja pisana ekspresowo była moją drugą książką. Całość traktuje o św. Wojciechu i bł. Gaudentym, ale ich pobyt w Radzionkowie poprzeplatany jest takimi opowiastkami:

Pistulka

Siedział chłop w obórce na przewróconym do góry dnem cebrzyku i zrezygnowany kiwał głową. W ręce trzymał ostry nóż i tylko czekał, kiedy dorżnąć ostatnią krowę. Leżała, stękała, wyciągała nogi. Żal mu było zwierzaka zabijać, ale jeśli ma zdechnąć, to lepiej żeby przynajmniej mięso uratować.

– Wszystko idzie na zatracenie, po tobie zaraz mi przyjdzie pożegnać się z tym światem – wzdychał.

Żona mu umarła na tyfus, dzieci nie mieli, dla kogo miał żyć? Zaniedbał gospodarkę, bo nie dawał sobie z wszystkim rady. Ta jedyna krowa – ostatnie świadectwo niegdyś bogatego gospodarstwa, dogorywała. Wybałuszyła już oczy, prawie wyszły jej z orbit, więc wstał, najpierw ogłuszył siekierą, a potem poderżnął. Wywnętrzył na leżąco, trochę obmył z grubsza z grubsza tylko. Jutro zrobi resztę, nie ma siły, ani ochoty dalej się męczyć. Zimno jest, to się nic specjalnego nie stanie.

Wycierał właśnie nóż, kiedy ktoś wskoczył do obory i krzyknął:

– Ratuj człowieku, żandarmi mnie gonią! Musisz mnie ukryć!

Gdzie w pustej oborze znaleźć kryjówkę? Może wejdzie na górkę, ale tam z pewnością będą go szukać. Nieznajomy szybciej myślał niż chłop. Niewiele mówiąc wlazł do środka zabitej krowy i tylko głowę jeszcze wystawiwszy szepnął:

– Rozetnij jeszcze żołądki, coby śmierdziało bardziej. Tyle ci chłopie powiem, że jak mnie uratujesz – będziesz bogaty, a spróbuj mnie zdradzić, to moi kamraci zrobią ci to samo co ty z tą krową!

Czas jakiś minął, a do zagrody wpadają żandarmi. Przeszukali wszystkie kąty – dom od piwnicy po strych. W oborze też oglądali, ale kręcili nosami, bo im śmierdziało. Nie znalazłszy nikogo poszli dalej szukać gdzieś indziej.

Nad ranem zbieg umył się dokładnie, kazał sobie naszykować jedzenia i popijając herbatą z lipy mówił tak:

– Ja jestem, chłopie Karlik Pistulka, słyszałeś o mnie?

Chłop kiwnął głową, a portki mu się ze strachu zatrzęsły. Kto nie wiedział wtedy o największym na Śląsku rozbójniku?

– Mów, co chcesz za ten dobry uczynek!?

– Weźcie mnie ze sobą, bo nie wiem co mam robić – rzekł, a potem opowiedział całą swoją historię.

– Nie wezmę cię do bandy, boś za porządny, u nas w bandzie marnie skończysz. Nie chce ci się gospodarzyć? To poczekaj miesiąc dwa, a przyjedzie do ciebie bogaty człowiek chętny kupienia wszystkiego. Targuj się ile wlezie, tak żebyś zarobił na tym – to mówiąc Pistulka pożegnał się i zapłociem czmychnął z Radzionkowa.

Po kilku tygodniach zjawił się u gospodarza bardzo bogaty handlarz z Bytomia. Powiedział, że go przysyła znajomy, który wie, że dom i pole są do sprzedania. Gospodarz targował się długo, aż z przyjezdnym dogadali się na taką zapłatę, że mu w oczach pociemniało. Sam nie mógł w to uwierzyć. Kupił sobie potem mały domek na Rojcy, a pracę znalazł przy kopaniu szybu Laury.

Kupiec z Bytomia przeszukał cały dom, który kupił. Pod osobistym nadzorem kazał rozebrać zabudowania. Potem przekopał ziemię, metr po metrze. Podobno Pistulka sprzedał mu tajemnicę, że w Radzionkowie u tego gospodarza zakopał większość skarbów.