Zaznacz stronę

Dzisiaj miałem zamiar wpisać jeden z moich wcześniejszych wierszy, taki z lat studenckich. Najpierw zepsułem szufladę w komodzie z moim bałaganem, kiedy usiłowałem wyłowić z czeluści brulion z bohomazami. Potem rozbolały mnie oczy, widocznie czytanie koszmarnych rękopisów jest chorobotwórcze. Może z powodu wypłynięcia z nich starych myśli ukrytych między kartkami, może lekki kurz historii dotarł niewidzialną mgiełką na orbitę rogówki, a może tylko, co najbardziej prawdopodobne, zmęczyłem wzrok maczkiem literek tworzących tekst. Okropnie piszę, pisałem i pisać będę. Nie ukrywam, że jakiś postęp w twórczości nastąpił u mnie w chwili opanowania edytora w komputerze.

Ostatecznie zdecydowałem o zamknięciu starego zeszytu, kiedy Magda dwukrotnie zgasiła mi światło wychodząc z kuchni – mojej świątyni dumania. Nie zrobiła tego złośliwie, jestem przekonany, że  siła wyższa zadziałała, dała znak, żeby opamiętać ojca w tragicznym momencie targnięcia się na młodzieńczą twórczość.

Chciałem… nie wyszło. A może wyszło szydło z worka, że boję się przeszłości, czuję mocny lęk przed ujawnianiem niedojrzałości? Dobrymi chęciami jest piekło wybrukowane… to były takie czasy, kiedy jedną nogą stałem w piekle.