Zaznacz stronę

Dzisiaj władza usta-woda-w-czcza debatowała nad związkami partnerskimi. Dlatego zamieszczam to:

W „Sedlaczku” podczas burzy

Najpierw od strony Strzybnicy kilka razy groźnie zamruczało, potem zadudniło, jakby ktoś beczkę piwa turlał po starych, nierównych deskach magazynu. Oczywiście taką beczkę jak kiedyś – drewnianą, a nie teraźniejszego kega z gumowymi obręczami ochronnymi. Potem na rynku, nad bankiem pokazała się czupryna ołowianych chmur jak przetłuszczone włosy giganta, albo uklepana przy pomocy brylantyny fryzura podstarzałego artysty śpiewaka z podrzędnej operetki. Chwilę później błyskawica rozdarła nieboskłon i grzmotnęło, aż kamienice przyklęknęły, jakby je ktoś uderzył pięścią w dachówki. Świat cały otuliły brzuchate szaro-sine chmury, a wicher przeleciał po ogródkach piwnych jak szalony fryzjer maszynką po głowie skina. Wymiótł jednym dmuchnięciem wszystko, co lekkie, a parasole sponiewierał jak sztorm żagle samotnego statku na środku oceanu. Pierwsze wielkie krople deszczu wchłonął suchy bruk, a po chwili cała płyta rynku zmieniła się w jedną falująca kałużę. Ludzie uciekali zasłaniając głowy. Chowali się w sieniach, sklepach, większość zgromadziła się pod laubami. Wyglądali tam niby stadka przemoczonych, egzotycznych kur.
Dwie koleżanki biegły wzdłuż muru chcąc zapewne znaleźć schronienie w „Siedlaczku”. Jedna w butach na obcasach widząc, że biegnąc spętanym truchtem zniszczy sobie buty, zdjęła je i unosząc wysoko, na bosaka wskoczyła do sieni restauracji. Druga próbowała walczyć z wichrem. Nie potrafiła się zdecydować, czy ratować przenicowaną parasolkę, czy doprowadzać do porządku fruwającą, krótką, letnią sukienkę w kwiaty. W końcu dała sobie spokój i z piskiem pobiegła za koleżanką nie bacząc, że podwinięte frywolnie wdzianko przylepione do mokrych pleców odsłania jej zgrabne pośladki.
Jurek też uciekał przed burzą przez środek rynku. Jak wytrawny płotkarz przeskakiwał porozrzucane kawiarniane sprzęty, by szczęśliwie finiszować w objęciach drzwi do winiarni. Tutaj wpadł prosto na zmoknięte, rozbawione dziewczyny szamoczące się z pogiętymi szprychami parasola i próbujące doprowadzić odzienie do ładu . Mało brakowało a wybiłyby mu oko. Odruchowo odrzucił głowę i walnął z całej siły w drzwi. Aż zadudniło, a równoczesny grom na dworze jeszcze spotęgował ten odgłos. Zaczęły przepraszać, on natomiast zaniemówił na widok półnagiego tyłeczka. Speszony czuł, że krew napływa mu do głowy, a uszy robią się czerwone. Zapomniał języka w ustach i chociaż wcale tego pierwotnie nie zamierzał, uciekł do winiarni odprowadzany łobuzerskim chichotem panienek.
Na długiej wąskiej sali było mroczno, ludzi nie siedziało zbyt wielu, w większości tacy jak on podmoknięci uciekinierzy spod burzowego prysznica. Rozejrzał się i … oczywiście, że tak! Przy stoliku pod oknem siedział Maciek -jego kolega z dawnej klasy. Nie widzieli się od dawna, gdzieś zniknął, podobno wyjechał. Za chlebem? Chyba nie, bo z jego kwalifikacjami praca jest wszędzie, a jeśli się jej szuka, to nie dla chleba, lecz lepszego zysku.
– O! Kogóż to widzę? Przypomniało się o rodzinnych stronach. Co słychać u ciebie? – mówił rozcierając guza.
W przypadku takich spotkań po latach pytanie: „co słychać?” brzmi głupawo, ale wszyscy je stawiają.
– Nic i zarazem wiele. Przyjechałem do Tarnowskich Gór po dokumenty. Żenię się – powiedział kolega.
Niewiele się nie zmienił, jak dawniej był sympatyczny, grzeczny i raczej flegmatyczny w ruchach. Przekazując informację o ożenku uczynił proste stwierdzenie, o właśnie! Proste stwierdzenie bez cienia emocji, tylko z tym dyskretnym uśmiechem Mony Lisy, z oczami trochę załzawionymi, jakby od niewyspania, albo chronicznego zapalenia. Gdyby powiedział, że jest obecnie burza słowa poparte błyskiem, a potem grzmotem brzmiałyby zapewne bardziej emocjonalnie.
– Co, w końcu dałeś się usidlić stary byku!? – powiedział Jurek odstawiając krzesło.
Kolejny błysk jakby wdarł się w ulicę Gliwicką można było sądzić, że to nalot gromady paparazzich! Zadrżały szkiełka witraży, trzasnęły okiennice.
– Precyzyjnie mówiąc chcę się ustatkować. Napijesz się? – powiedział Maciek i poprosił kelnerkę.
– Nazywaj to sobie jak chcesz, długo byłeś oporny. Nikt nie przypuszczał, że ty – obiekt starań całej rzeszy dziewczyn dożyjesz tylu lat w celibacie. Baby się za tobą zawsze oglądały.
Grzmotnęło! Przez uchylone okno dolatywało bębnienie kropel po dachu srebrnego puegota stojącego przy krawężniku chodnika.
– One interesowały się mną nie patrząc na to, że ja nimi wcale. Przynajmniej od strony damsko – męskich kontaktów.
– Brałeś je na oziębłość, cwaniaku! To jest najlepsza metoda. One się wtedy odkrywają, same wchodzą w objęcia. Trzeba mieć przy tym stalowe nerwy, no a ty je miałeś – dalszą wypowiedź zagłuszył kolejny grzmot. Burza rozszalała się na dobre.
– Chyba się do końca nie rozumiemy – powiedział przyszły małżonek. – Niczego nie grałem, w niczym się nie hamowałem, one mnie nigdy nie interesowały.
– Wiesz co? – Jurek był przemoknięty, woda jeszcze kapała mu po twarzy. Wytarł sobie nos, czyżby łapał go katar? – Ta twoja ukochana nie będzie miała z tobą lekko. Zrobiłeś się starokawalersko zgryźliwy.
Kelnerka podała – piwo w kuflu i kieliszek wytrawnego wina. Wino dla przyszłego małżonka, bo on nie gustował w browarnej produkcji. W ogóle alkoholu używał mało, w szkole nazywali go „degustator”, potrafił cały wieczór spędzić przy lampce wina, pił mniej, ale mądrzej mówił. W efekcie większość dziewczyn przysiadała się do niego wybierając obecność chłopaka z otwartym umysłem, nie rozporkiem. Przeklęty bawidamek! Oni się starali, mieszali grzańce licząc na uwodzicielską mac alkoholu, puszczali nastrojowa muzykę – wszystko z nędznym skutkiem! A ten laluś siedział sobie, popijał lepsze wino nie robił nic, nawet palcem nie kiwnął. Za to oszałamiał dziewczyny głupimi wierszami i wymądrzaniem się na temat filozofii. Niejeden dałby mu w pysk, gdyby nie to, że w sumie był dobrym kolegą chętnym do pomocy w nauce. Ściągać też dawał na klasówkach.
Znowu grzmotnęło! Kelnerka pochylona nad stolikiem wystraszyła się i złapała za okolicę serca unosząc gwałtownie kształtną, wydekoltowaną pierś. Mało brakowało, a wypadło by jej „to coś” ze stanika.
– Oczywiście! Koleżanki cię nie interesowały, wolałeś panienki z innych szkół.
Maciek uniósł brwi i spoglądał zdziwiony słysząc te słowa. Przecząco pokiwał głową, a potem sączył wino małymi łyczkami.
– Nie zaprzeczaj! Nie rób się taki święty. Miałeś kolegę w technikum i razem ruszaliście na łowy, podobno nawet do Katowic – Jurek przywoływał dawne czasy. Opowiadał zdarzenia, które po latach tak wyblakły, że mogły w każdej wersji uchodzić za fakty.
– Głupi jesteś! Niczego nie rozumiesz! Powiem ci więc prawdę skoro chcesz usilnie to ze mnie wyciągnąć. Nie chodziłem z nim na żadne łowy! Myśmy po prostu…
Błysnęło i zaraz zagłuszyło dalsze słowa Maćka, ale kolega je usłyszał!
– Niemożliwe! Jak to chodziliście ze sobą? Zaraz, czy ty…? – zapytał i wyprostował się robiąc taki grymas, jakby piwo przestało mu smakować. Zachował się tak, jakby piorun w niego strzelił.
Poczuł się trochę dziwnie, dowiedział się czegoś z pograniczy niespodzianki i oszustwa. Przypomniał sobie w mig, że na jednej z wycieczek szkolnych spali razem w pokoju, a Jurek się raczej nigdy nie krępował nagością przed rówieśnikami… o Boże! Wcześniej na biwaku w jednym namiocie. Dwójce! Poczerwieniał bardziej niż po incydencie w sieni….
O! Właśnie weszły do winiarni te rozbawione dziewczyny, usiadły tuż przy drzwiach. Strzelały oczami spod mokrych grzywek, coś sobie szeptały i wybuchały śmiechem patrząc w stronę dwójki mężczyzn.
Błyskawica przecięła niebo chyba gdzieś blisko nad miastem, huknęło, a ulica Gliwicka zmieniała się w potok.. Burza rozszalała się na dobre.
– Te piękne śmieją się! Do ciebie wyraźnie! – przerwał ciszę Maciek. – Umówiłeś się tutaj z panienkami?
– Nie, przestań! Śmieją się, bo miałem małą przygodę…
– No tak, wierność małżeńska w czystej postaci, przygody z małolatami, nie spodziewałem się tego po tobie. Taki dajesz mi przykład! Traktuję to jak naukę przedślubną! – mówił sprawiając wrażenie, że trochę się wstydzi wyznanej przed momentem tajemnicy.
– Głupi jesteś! Przygodę miałem przed chwilą, wpadliśmy na siebie w drzwiach „Sedlaczka” – protestował Jurek.
– Aha mi to mów! To dlaczego się na ciebie patrzą? Niezły z ciebie gagatek!
– Co zazdrosny jesteś? – pytanie zabrzmiało bardzo złośliwie. – Ej! Może kiedyś dowalałeś się do mnie?
– Nie byłeś w moim typie – pokiwał głową Maciek i westchnął. – Wszystkim wam brakuje subtelności.
– Nam, czyli komu?
– Damskim facetom, jesteście jak zwierzęta! Nie zaprzeczaj widziałem jak zaglądasz kelnerce za dekolt – Maciek próbował żartem stonować rysujące się napięcie – świntuchu!
Jurkowi, po krótkim przemyśleniu usłyszanych zwierzeń daleko było do żartów. Przypominał sobie momenty z przeszłości, które kiedyś wyglądały niewinnie. W świetle tego, co usłyszał nabierały innych aspektów.
– Nie wiesz jak miło jest być zwierzakiem, zwłaszcza, gdy ktoś cię do piersi przytuli… Chociaż teraz już pewnie wiesz, tylko nie jestem przekonany, czy jest to dla ciebie przyjemność. Pewnie wolisz oglądać kolegów pod prysznicem, ty stary głupi…- grzmotnęło.
– No wyduś to z siebie! Co chciałeś powiedzieć? – liczył na to że kolega go obrazi.
… pajacu! – Jurek nie wydusił z siebie nazwy rowerowej części. – A ty co? Taki jesteś układny? Naciągasz kobietę na związek, a co czujesz do niej? Co ona do ciebie? Wdzięczność, że w ogóle ktoś się nią zajął? Jest taka szpetna, nikt jej nie chce, zakompleksiona? A ty stałeś się jej wybawcą od wiecznych kpin? Co was będzie łączyć? Wspólne konto, zwierzątko domowe, rozsądek?
Rozmowa wyraźnie nabierała niemiłych akcentów. Kawaler spuścił wzrok i bawiąc się kieliszkiem mówił cicho, prawie szeptem. Było widać, że jest mu przykro.
– To nie będzie małżeństwo z rozsądku, bardziej z rozpaczy- rzekł bardzo poważnie. – To jest nasza wspólna ucieczka przed samotnością. Wszystko jest takie proste, a zarazem skomplikowane, bardziej niż myślisz… Ona jest bardzo ładna, wie o mnie całą prawdę i ja o niej też. Przynajmniej tak nam się zdaje. Kiedyś miała przygodę z brutalem, a ja nie miałem przygody z łagodnością. I tak się uzupełniamy… Jesteśmy szczęśliwymi nieszczęśnikami.
Grzmotnęło już wyraźnie słabiej, a Maciek kontynuował swoje wywody:
– Łatwiej jest poderwać dziewczynę niż chłopaka. Większość z was jest zajęta, bo dziewczyny są pod tym względem konkurentkami bez skrupułów. Nie przebierają w środkach, żeby usidlić wybranka, a w końcu co tu dużo mówić mężczyźni jednak bardziej wolą płeć odmienną. Nie znalazłem do tej pory wśród… swoich odpowiedniej osoby, a ci, których znałem to w większości ludzie o niezrozumiałych dla mnie poglądach. Podobnych do takich ludzi jak ty! Dla mnie seks zawsze był etapem miłości, jej częścią. Nie potrafię współżyć… złe słowo, a chciałbym, żebyś mnie zrozumiał, więc powiem lepiej – współistnieć. Tak, zdecydowanie – nie potrafię współistnieć z kimś, dla kogo miłość jest tylko seksem, często nachalnym i upublicznionym.
Jurek dopijał resztkę piwa.
– Czyli masz dosyć facetów i jednym słowem zboczyłeś się?
– Jak możesz tak powiedzieć! – żachnął się Maciek .- Krzywdzisz mnie wszystko spłaszczając i wulgaryzując!
– O czym gadasz? Jak cię krzywdzę, czym? Że stawiam sprawę jasno? – zapytał Jurek – Was przecież ciągle ktoś krzywdzi! Jesteście albo nachalni, albo płaczliwi!
Maciek chwilę się zastanowił, wyprostował plecy i patrząc na łuki sufitu przytaknął.
– Z jednej strony dużo w tym racji, co powiedziałeś… patrząc z innej pozycji, sporo przekłamań.
Chwilę siedzieli w milczeniu jakby trawiąc usłyszane słowa. Burza ustawała, Jurek spojrzał na zegarek, a potem w oczy kolegi.
– Po jaką cholerę mi to opowiedziałeś?
– Pytałeś co słychać, więc ci powiedziałem. W ramach wypełniania białych plam, to się teraz zrobiło modne… Nie, nie ja zapłacę! – zaprotestował widząc jak kolega wyszarpuje portmonetkę z kieszeni.
– Muszę już lecieć, jestem bardzo spóźniony. Życzę ci szczęścia na nowej drodze. Świetnie się maskowałeś. Nikomu nie powtórzę tej rozmowy, możesz na mnie liczyć – rzekł Jurek przy pożegnaniu.
– Chłopie! Rozgłaszaj to wszystkim wokoło, plotkujcie sobie ile chcecie. Teraz kiedy się żenię? – parsknął śmiechem Maciek.
Idąc w kierunku wyjścia Jurek zastanawiał się, czy tamten nie zrobił z niego wariata. Dziewczyny przy drzwiach uśmiechnęły się zalotnie.
-„Głupie smarkule” – pomyślał. Po tym spotkaniu nie był w dobrym humorze, dlatego obrzucił je odpychająco mroźnym spojrzeniem.
– Ale ponurak, chyba gej jakiś! – usłyszał komentarz, gdy zamykał za sobą drzwi. Lato było najwyraźniej okropnie nudne dla nich, szukały przygody.
– Chyba tak, ale ten co został wygląda na bardziej normalnego.